Wojna o krzyż w Lelczycach (obwód homelski we wschodniej Białorusi), którą miejscowy katolicki ksiądz toczy z lokalnymi władzami, przypomina teatr absurdu. Dziewięciometrowy krzyż, postawiony w październiku zeszłego roku przy wjeździe do ośmiotysięcznego miasteczka, spełnia wszelkie wymogi postawione proboszczowi i komitetowi kościelnemu przez tutejsze władze. Nie mają one nic przeciwko symbolowi religijnemu, podobnie jak służby energetyczne czy drogówka. – Szef lokalnych władz powiedział przy mnie, że nie pochwala tych, którzy usuwają krzyże czy zdejmują dzwony z kościołów – mówi proboszcz Myszona.
Jednak nie wszyscy urzędnicy wykazują wobec katolików taką tolerancję jak szef rejonu, który osobiście podpisał w październiku zgodę na krzyż. Kilka dni później jego podwładni zaskarżyli księdza do sądu za samowolne postawienie symbolu. Gdy ksiądz przedstawił pisemną zgodę wydaną przez władze rejonowe, sprawa wydawała się zakończona. Przeciwnicy krzyża nie dali jednak za wygraną. W grudniu architekt rejonu lelczyckiego nakazał przeniesienie go gdzie indziej. Zgodził się na postawienie w Lelczycach innego, mniejszego. – Nie ruszę z miejsca poświęconego krzyża – oburzył się ksiądz. Architekt skierował sprawę do sądu.
Proces rozpoczął się w środę, ale został przerwany, bo architekt nie stawił się w sądzie. Przysłał zwolnienie lekarskie. Salę wypełnili parafianie księdza Myszony wezwani w charakterze świadków. Z ich zeznań sąd dowiedział się, że decyzja o postawieniu krzyża została podjęta przez komitet kościelny na życzenie całej katolickiej wspólnoty Lelczyc, a nie przez proboszcza.
– Sąd miał wszelkie podstawy, by skończyć proces, odrzucając zarzuty architekta – mówi reprezentujący księdza adwokat Aleksander Galijew. Z punktu widzenia prawa pretensje należałoby kierować do parafian, a nie do księdza – dodaje. Jego zdaniem taki proces byłby karykaturalny. – Rzecz w tym, że architekt ma pretensje wyłącznie o wysokość krzyża. Na Białorusi są normy dotyczące wysokości domów mieszkalnych i innych budowli, prawo nie rozstrzyga jednak, jak duży może być przydrożny krzyż – mówi Galijew. To jego linia obrony, na wypadek gdyby sąd jednak zdecydował się dogłębnie zbadać ten problem. Na razie odroczył proces do 11 lutego wtedy zamierza przesłuchać sprawcę całego zamieszania – architekta. – W środowisku prawniczym takie przerwy w procesie określa się mianem telefonu do przyjaciela – mówi adwokat. Nie wyklucza, że sędzia chce się skonsultować z kierownictwem w sprawie, którą władze powinny przegrać. – Jest tylko jeden helikopter, któremu ten krzyż może przeszkadzać – żartuje Galijew. Prezydent Aleksander Łukaszenko w czasie żniw i siewu lubi oblatywać teren i obserwować z góry pracę rolników.
Gdyby ksiądz wygrał z władzami, byłby to ewenement w praktyce białoruskiego sądownictwa, które zwykle bierze stronę władz. Za sprawą lelczyckich urzędników walka księdza Myszony nabrała ogólnobiałoruskiego rozgłosu. Pełnomocnik władz obwodu homelskiego ds. religii i mniejszości Aleksander Prusau oświadczył w rozmowie z agencją BiełaPAN, że krzyż przy wjeździe do Lelczyc oburzył prawosławnych mieszkańców miasteczka.