Tuż przed wyjazdem do Kanady w swą pierwszą prezydencką podróż zagraniczną Barack Obama podjął długo oczekiwaną decyzję o wysłaniu wojskowych posiłków do Afganistanu. – Talibowie znów rosną tam w siłę, a al Kaida ich wspiera, zagrażając też Ameryce ze swych baz w Pakistanie – oświadczył Obama, wydając polecenie wysłania do Afganistanu dodatkowych 17 tysięcy amerykańskich żołnierzy w najbliższych kilku miesiącach. Obecnie stacjonuje ich w tym kraju około 38 tysięcy.
Niegdyś sceptyczny wobec tak zwanego przypływu, czyli gwałtownego zwiększenia liczebności wojsk USA w Iraku zarządzonego przez George’a W. Busha, Obama jest teraz zwolennikiem „przypływu” w Afganistanie. Podczas kampanii wyborczej obecny prezydent wielokrotnie podkreślał, że to tam znajduje się „prawdziwy front wojny z terrorystami”. Tymczasem sytuacja w Afganistanie staje się z miesiąca na miesiąc coraz bardziej niestabilna. Co gorsza, jak co wiosnę, wojska koalicyjne spodziewają się wzmożenia aktywności talibów.
– Sytuacja w Afganistanie wymaga zwiększenia naszych zdolności wojskowych. Zbliżają się ważne wybory, nadchodzi wiosna, obserwujemy wzrost wrogich działań – wyjaśnia decyzję władz rzecznik Pentagonu Bryan Whitman.
Większość obserwatorów w Waszyngtonie jest zdania, że na jednej „fali” się nie skończy i że docelowo Amerykanie mogą zwiększyć swą obecność w Afganistanie do ponad 60 tysięcy.
W zeszłym tygodniu Biały Dom ogłosił, że zamierza przeprowadzić szczegółową rewizję strategii afgańskiej. Analiza ma objąć kilka różnych opracowań rządowych i prywatnych. Do kwietniowego szczytu NATO prezydent Barack Obama chce mieć w ręku raport opisujący stan operacji afgańskiej i kierunki działania w najbliższej przyszłości.