O eksperymencie, który ma przybliżyć miejscowe władze do rdzennych mieszkańców, poinformowała w piątek agencja ITAR-TASS. – Większość urzędników w ogóle nie zna języka komi. Po trzech miesiącach ekspresowego kursu powinni być w stanie porozumiewać się na poziomie podstawowym – zapowiedziała służba prasowa miejscowego Ministerstwa Polityki Narodowościowej. Przed urzędnikami trudne zadanie, bo ten ugrofiński język do łatwych nie należy. – Mieszkam tu od 28 lat, ciągle go słyszę, ale nadal nie rozumiem ani słowa – przyznaje w rozmowie z „Rz” Irina, Rosjanka mieszkająca w stolicy republiki – Syktywkarze.

Nazwy ulic w mieście są napisane w dwóch wersjach, na ulicach można usłyszeć rozmowy w tym języku. W republice są wioski, gdzie wręcz trudno porozumieć się po rosyjsku. Według ostatniego spisu ludności z 2002 roku Komiacy stanowią ok. jednej czwartej ludności republiki.

Komi jest językiem oficjalnym, ale palma pierwszeństwa, zwłaszcza w oficjalnych urzędach, oczywiście przypada rosyjskiemu. – Ustawa o dwóch oficjalnych językach, którą wywalczyliśmy w latach 90. na fali narodowego odrodzenia, tak naprawdę istnieje tylko na papierze. W rzeczywistości w żadnym urzędzie czy w sądzie nie można się u nas posługiwać komi – tłumaczy w rozmowie z „Rz” Andżelika Jełfimowa, dziennikarka i działaczka Ośrodka Kultury Komi w Syktywkarze. Urzędy w żaden sposób nie premiują zgłaszających się do pracy, którzy władają oboma językami. Ale dawniej było jeszcze gorzej. – Ludzie, którzy przyjeżdżali do miasta ze wsi, wstydzili się swojej ojczystej mowy, atmosfera była wręcz wroga – opowiada.

Dzisiaj jest lepiej, ale jej zdaniem to ciągle za mało. – Nie wystarczy, żeby ludzie we wsiach czy na ulicy mówili w komi, język trzeba pielęgnować, rozwijać. A u nas w większości szkół uczą go jako obcego, prawie w ogóle nie ma też mediów w tym języku – narzeka. Sama z bliskimi i znajomymi rozmawia w języku komi. – Uważam, że nie ma sensu krzyczeć o jego odrodzeniu, jeśli w domu rozmawiasz po rosyjsku – tłumaczy.

Po trzymiesięcznym kursie urzędnicy nie zdobędą oczywiście takich umiejętności, by swobodnie się porozumiewać. Co najwyżej wizytując którąś z miejscowych wiosek, będą mogli się przywitać nie tradycyjnym „Dobryj dień”, ale z entuzjazmem krzyknąć „Bur łun”.