Wśród much, na gołej ziemi siedzą całymi rodzinami. Nie ma szkoły, lekarza, wody. Rozmawiam z jedną rodziną. Strzępy blachy falistej, fragmenty murów, jakieś kotary – to ich dom. Trudno o pytania, gdy wszystko widać, a jednocześnie nie chce się urazić godności tych ludzi.Pytam więc, ile osób mieszka tu, w jednym obejściu. Zaczyna się liczenie na palcach. Jedna z osób próbuje to jakoś pozbierać – wychodzi nam 16. Po prostu nikt inny o tym wcześniej nie myślał. Siedzą całymi dniami. Jedna z dziewcząt siedzi w kucki – jest w ciąży.Pod ścianą niewidoma dziewczyna ze swoją szóstką dzieci. Chyba siódme w drodze. Zza kotary wychyla się potargany chłopak o nieobecnym wzroku. „Crazy” – słyszę szept jednego z domowników. Niewielka czerwona miska, z której młody mężczyzna coś je palcami. Potem wlewa odrobinę wody, zaczyna myć buzię najmłodszego dziecka. Much jakby więcej.
[srodtytul]Z tamtej strony zatoki[/srodtytul]
Tylko od czasu do czasu przyjedzie ktoś z UNICEF – znają tu tę nazwę – żeby napisać raport. Z rzekomej zagranicznej pomocy nie trafia tu nic. Nie mam powodu, by nie wierzyć. Bo nawet nie mieliby tego jak i gdzie ukryć.
To nie jest al Kharaz, obóz dla somalijskich uchodźców. Tam przynajmniej teoretycznie sytuacja jest przejściowa. Jest nadzieja na coś. Zarejestrowanych oficjalnie uchodźców jest ponad 90 tysięcy. Co roku z tamtej strony Zatoki Adeńskiej przybywają tysiące nowych. Byle tylko wydostać się z Somalii. Dotrzeć do Arabii Saudyjskiej i tam znaleźć pracę. Większość zostaje jednak w Jemenie. Najbiedniejszy kraj w regionie i jeden z najbiedniejszych krajów świata dźwiga na sobie ciężar konfliktu w Rogu Afryki.
W koczowisku pod Adenem nadziei nie ma. Dni są do siebie podobne. Ludzie umierają, rodzą się dzieci. Wiele z nich nie zna innego życia. Jednak, żeby tu trafić z ogarniętej od wielu lat wojną Somalii, ci ludzie musieli dużo zapłacić. Dziś miejsce na nowej, szybkiej łodzi kosztuje 130 – 150 dolarów, dla nich majątek. Na starszych, mniej sprawnych jednostkach około 70. Miejsca dla dzieci po 20. Cierpliwie zbierają i płacą, żeby wyrwać się z Mogadiszu. Wiedzą, co ryzykują. Gdy tylko pojawiają się patrole, zawartość łodzi – wraz z ludźmi – jest wyrzucana za burtę.