Ajatollah Ali Chamenei, występując w państwowej telewizji, rozkazał w środę zakończyć protesty.

– Nalegałem i będę nalegał na poszanowanie prawa w kwestii wyborów. Nasz system i jego ludzie za żadną cenę nie poddadzą się presji – zapowiedział ajatollah, który zgodnie z ideą islamskiej republiki, ustanowionej po rewolucji z 1979 roku, jest najważniejszą osobą w Iranie. Dzień wcześniej Rada Strażników odrzuciła możliwość unieważnienia wyborów prezydenckich z 12 czerwca.

Wygrał je prezydent Mahmud Ahmadineżad, który uzyskał niemal dwa razy więcej głosów niż jego główny rywal Mir Hosejn Musawi. Ten były premier i obrońca reform uznał, że głosowanie zostało sfałszowane. Wczoraj jego zwolennicy mieli zorganizować kolejną demonstrację przed budynkiem parlamentu, ale zdaniem świadków setki uzbrojonych milicjantów bez trudu rozpędziły niewielką grupę demonstrantów. Po krwawym stłumieniu protestów w ostatnią sobotę, kiedy zginęło co najmniej 13 osób, zwolennicy opozycji wyraźnie obawiali się kolejnej konfrontacji. Według doniesień irańskiej anglojęzycznej telewizji Press państwowa telewizja ogłosiła wczoraj, że ponowne przeliczenie części głosów potwierdziło prawidłowość wyniku wyborów. Mimo to Mir Hosejn Musawi zażądał powołania niezależnej komisji, która przeanalizowałaby cały proces wyborczy. W poszukiwaniu poparcia spotkał się wieczorem z grupą parlamentarzystów. Zdaniem ekspertów niewiele to zmieni.

– Ajatollah nie może sobie pozwolić na podważanie jego autorytetu. Nie pozostawił wątpliwości, że dalsze demonstracje będą uznawane za wystąpienie przeciwko prawu islamskiej republiki – tłumaczy „Rz” iranista z uniwersytetu w Nowym Jorku prof. Piotr Chełkowski. Irańskie władze oskarżają o wzniecanie protestów zachodnie służby i stacje telewizyjne. Wczoraj zapowiedziały, że rozważą obniżenie rangi stosunków dyplomatycznych z Wielką Brytanią.

–Władze próbują ratować twarz, ale islamska republika już nie będzie taka sama – dodaje prof. Chełkowski.