W unijnych kręgach dyplomatycznych coraz częściej można usłyszeć, że faworytem na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej – nazywanego potocznie prezydentem Unii – jest belgijski premier Herman Van Rompuy. A na szefa unijnej dyplomacji – stojący na czele brytyjskiego MSZ David Miliband. Część dyplomatów uważa, że kandydatury te zostały uzgodnione przez niemiecką kanclerz Angelę Merkel i prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego podczas kolacji przed niedawnym szczytem Unii.
[srodtytul]Szwedzi nie dzwonią[/srodtytul]
Poparcie Francji i Niemiec, dwóch największych krajów Unii, mogłoby przesądzić o zwycięstwie tych kandydatów. Oficjalne decyzje mają zapaść na specjalnym szczycie zwołanym przez Szwecję, która kieruje w tym półroczu UE. Premier Fredrik Reinfeldt zapowiedział, że ogłosi datę szczytu (mówi się o 12 listopada), dopiero kiedy nastąpi postęp w negocjacjach. Brak kompromisu na szczycie byłby bowiem postrzegany jako porażka Szwedów.
Zgodnie ze zwyczajem przed zwołaniem szczytu szwedzki premier zaczął dzwonić do wszystkich stolic, aby się dowiedzieć, jakich kandydatów chciałyby poprzeć. Potem będzie dzwonił po raz kolejny, przedstawiając głównych faworytów i pytając, czy dany kraj ich poprze. Do piątku telefonu od szefa szwedzkiego rządu do premiera Donalda Tuska jeszcze nie było.
[wyimek]Były komunista D’Alema może być dla krajów naszego regionu kandydatemnie do przyjęcia[/wyimek]