– Trzeba było wprowadzić okres przejściowy dla pracowników z Polski. Najpierw zabierali nam pracę, teraz korzystają z zasiłków i tylko pogłębiają kryzys – mówi 45-letni Allan, kierowca z południowego Londynu. W kosmopolitycznej stolicy takie głosy należą do rzadkości, ale w robotniczych rejonach Wielkiej Brytanii niechęć do przyjezdnych z nowych krajów UE jest dużo większa.
Zdaniem ekspertów decyzja o otwarciu w 2004 roku rynku pracy może się okazać gwoździem do trumny laburzystów, którzy walczą o utrzymanie się przy władzy. – Imigracja to po gospodarce najważniejszy problem wymieniany przez wyborców z klasy robotniczej, czyli tradycyjnego elektoratu laburzystów – mówi „Rz” dr Martin Farr z Newcastle University.
Po otwarciu rynku pracy w 2004 roku do Wielkiej Brytanii przyjechało ponad milion Polaków. Wielu z nich wróciło do kraju, ale na Wyspach wciąż może pracować ok. 500 tysięcy.
– Polacy mieli przez jakiś czas dobrą prasę. Atmosfera się jednak zmieniła, kiedy wybuchł kryzys – mówi 30-letni Adam, który pracuje w metrze.
[srodtytul]„Lepsi imigranci”[/srodtytul]