„Bóg chciał, żebym to ja była prezydentem jubileuszu dwustulecia” – mówiła wzruszona Cristina Kirchner, inaugurując w ostatni piątek gigantyczną fiestę, która skończy się dziś wieczorem. Na głównej ulicy Buenos Aires Avenida 9 de Julio (po siedem pasm w obu kierunkach) miejsce aut zajęły stoiska, kioski i estrady. Można było zjeść, wypić, posłuchać muzyki, potańczyć czy zrobić sobie zdjęcie z królową winobrania z Mendozy.
W sobotę ulicą przemaszerowało 5000 żołnierzy w strojach historycznych i współczesnych. Później w barwnym korowodzie różnorodność kulturową kraju prezentowały prowincje Argentyny. W niedzielę paradowali imigranci. Festyny, występy, biegi uliczne odbywały się w całym kraju. Sześciu alpinistów miało dotrzeć 25 maja na najwyższy szczyt Ameryki Południowej Aconcaguę, rozwinąć flagę i odśpiewać hymn.
82 proc. mieszkańców 40-milionowego kraju jest dumnych z bycia Argentyńczykami. Prawie tyle samo uznało dwustulecie rewolucji majowej za ważne wydarzenie. Ale co piąty nie wiedział, co dokładnie świętuje, a 18 proc. myślało, że obchodzi rocznicę ogłoszenia niepodległości, choć na dwustulecie suwerenności trzeba poczekać jeszcze sześć lat.
Politycy wzywali do zamanifestowania jedności, ale nie obyło się bez zgrzytów. Pani Kirchner odrzuciła zaproszenie burmistrza Buenos Aires na galowy koncert w Teatro Colon. Zdenerwowały ją uwagi Mauricia Macriego pod adresem jej małżonka, eksprezydenta Nestora Kirchnera. – Jeśli przyjdzie z mężem, będę musiał koło nich siedzieć, a to mnie nie zachwyca – powiedział o pierwszej parze Macri. Pani prezydent odpisała: „Życzę więc panu przyjemnego wieczoru 24 maja, bez obecności kogokolwiek, kto mógłby go panu popsuć”. Na kolację wydawaną 25 maja w pałacu prezydenckim gospodyni zaprosiła wszystkich latynoskich przywódców, ale tylko jednego byłego prezydenta Argentyny – własnego męża. Carlos Menem, Fernando de la Rua, Eduardo Duhalde muszą obejść się smakiem, bo państwo Kirchnerowie ich nie lubią.
Przy okazji dwustulecia przypomnieli o sobie Mapucze, Guarani i inne rdzenne ludy. Przybyli do stolicy znad granic z Boliwią, Paragwajem i Chile. Mówili o „200 latach lekceważenia i wykluczania różnorodności kulturowej kraju”. Tylu Indian naraz Buenos Aires jeszcze nie widziało. Argentyna jest krajem imigrantów. 86 proc. mieszkańców ma europejskie korze- nie. Rdzenni mieszkańcy stanowią zaledwie 1,5 proc. ludności (dla porównania w Boliwii – 60 proc.).