– Była piąta nad ranem, gdy usłyszeliśmy huk silników. Potem na horyzoncie ukazały się kolumny policyjnych dżipów. Ludzie wpadli w panikę – opowiada Haya Noach, szefowa organizacji Forum Współistnienia Negew, która była w wiosce podczas ataku. Z samochodów wyskoczyło około 1,5 tysiąca funkcjonariuszy. Na głowach hełmy i kominiarki, w rękach pałki i granaty gazowe.

– To, co potem nastąpiło, było totalną demolką. Zaczęli wszystko rozwalać. Domy, zagrody owiec, klatki gołębi. Szarpali przerażonych ludzi, wyrywali drzewa oliwne. Na koniec oblali wszystko benzyną i podpalili. Gdy z wioski zostały popioły, spokojnie odjechali – relacjonuje Noach.

Policja wykonała nakaz sądu, który uznał, że zamieszkana przez 300 osób wioska al Arakib jest nielegalna, zbudowano ją bez odpowiedniego pozwolenia izraelskich władz. – Żadne państwo nie może sobie pozwolić na coś takiego – argumentują Izraelczycy. Beduini przypominają jednak, że koczowali na pustyni Negew na długo przed powstaniem Państwa Izrael. Działania rządu odbierają jako rasistowskie represje.

W Izraelu żyje 170 tysięcy Beduinów. Z powodu konfliktów z innymi Arabami po powstaniu Izraela wielu z nich opowiedziało się po stronie Żydów. Do dziś wielu Beduinów służy w izraelskiej armii, co uważają za wypełnienie „paktu krwi“, jaki ich dziadowie zawarli z Żydami.

– To fenomen, który już długo nie przetrwa. Wieści o paleniu beduińskich wiosek na pustyni Negew docierają nawet do Galilei, gdzie mieszkają najbardziej proizraelscy Beduini. Działania rządu są więc nie tylko niemoralne, są także głupie – uważa Noach.