Jurij Łużkow – twierdzili niejednokrotnie jego krytycy – traktuje Moskwę jak własność. A że rosyjska stolica to państwo w państwie, w którym obraca się gigantycznymi pieniędzmi, burmistrz stał się jednym z najbardziej wpływowych polityków w kraju. – Moskwa to imperium biznesowe, w którym wiele „transakcji” załatwia się nieoficjalnie – tłumaczy Winogradow.
Inni dodają, że system latami budowany przez mera jest na nim skoncentrowany. Z otoczenia Łużkowa płyną ostrzeżenia – kiedy jego zabraknie, nikt nie będzie w stanie nad nim zapanować. Mer Moskwy cieszy się przy tym w stolicy dużą popularnością – w rankingach tradycyjnie zbiera grubo ponad 50-procentowe poparcie. Łużkow dba bowiem o moskiewskich emerytów, kombatantów, milicjantów, wydzielając im specjalne „stołeczne” premie. Posiadł też sztukę populizmu – nieraz zasłynął nacjonalistycznymi w wydźwięku deklaracjami, żądając np. ponownego ustalenia statusu Sewastopola na ukraińskim Krymie, wzywając do bojkotu towarów z Polski czy Estonii. By przypodobać się moskwianom, gromił gejów i lesbijki, chciał powiesić w Moskwie gigantyczne plakaty Józefa Stalina.
Chwilami jednak, gdy Jurij Łużkow występował publicznie z kolejnymi szalonymi propozycjami, można było odnieść wrażenie, że traci kontakt z rzeczywistością. Na przykład by zimą rozpędzać śniegowe chmury nad Moskwą za pomocą specjalnych związków chemicznych rozpylanych przez samoloty. Inny pomysł, który mer uznał za niezwykle ważny, to wyjaśnienie okoliczności pożaru Moskwy w 1812 r. podczas wojny z Napoleonem.
[srodtytul]Zmiana wiatrów[/srodtytul]
W ubiegłym tygodniu kolejne państwowe kanały emitowały dokumenty demaskujące grzechy i grzeszki mera. O tym, jak nie do końca legalnie i wyjątkowo nieprzejrzyście załatwiał intratne kontrakty dla swojej żony Jeleny Baturiny– królowej budowlanego imperium i (właśnie dzięki mężowi) najbogatszej kobiecie w Rosji. Jak w czasie letnich pożarów bardziej troszczył się o swoje pszczoły (jest zapalonym pszczelarzem) niż o duszących się w smogu mieszkańców stolicy. Telewizje wytknęły mu gigantyczne korki i zrujnowanie historycznego wizerunku miasta. To oskarżenia nienowe i doskonale znane przeciwnikom mera, ale nigdy nie padały w oficjalnych mediach. Ci, którzy – jak np. opozycyjny polityk Borys Niemcow – próbowali mówić o nich publicznie, trafiali do sądu i z kretesem przegrywali kolejne sprawy. Bo – jak mówi moskiewska ulica – sądy przecież też są Łużkowa.
Dlaczego państwowe media nagle zmieniły ton i nie przejmują się pozwami, które już zapowiedział wszechmocny polityk? Bo za telewizyjną nagonką na mera stoi sam Dimitrij Miedwiediew, a demaskujące go reportaże to „pozdrowienie z Kremla”.