W aucie zaparkowanym niedaleko pałacu prezydenckiego w stolicy Mauretanii Nawakszut podpalił się 43-letni Jakob uld Dahud. Mężczyzna, którego udało się uratować, chciał zaprotestować w ten sposób przeciwko „sytuacji politycznej w kraju”. Do podobnego incydentu doszło w śródmieściu egipskiej stolicy Kairu, gdzie w pobliżu parlamentu oblał się benzyną i podpalił 49-letni właściciel baru.
Życie Abdo Abdelowi Hamidowi uratował taksówkarz, który wyskoczył z auta z gaśnicą. Karetka pogotowia zabrała poparzonego mężczyznę do pobliskiego szpitala. Niedoszły samobójca wyjaśnił, że protestował, bo władze odmówiły mu pomocy finansowej.
Zarówno Egipcjanin, jak i Mauretańczyk wzięli przykład z tunezyjskiego ulicznego sprzedawcy, który dokonał samospalenia przed miesiącem, co wywołało falę zamieszek w tym kraju i pociągnęło za sobą kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych.
– Ludzie w Egipcie cały czas siedzą przed telewizorami i śledzą wydarzenia w Tunisie. Czuć atmosferę strachu i wyczekiwania, a rząd dmucha na zimne, zapewniając, że Egipt to nie Tunezja – mówi „Rz” Magdy Sobhy, zastępca dyrektora kairskiego Centrum Studiów Politycznych i Strategicznych al Ahram.
Wybuchu zamieszek boją się władze wielu krajów arabskich, w których coraz częściej dochodzi do protestów i demonstracji o podłożu podobnym do tunezyjskiego. W ubiegłym tygodniu w Algierii bezrobotny popełnił samobójstwo przez samospalenie przed jednym z gmachów rządowych. Wcześniej demonstracja przeciwko drożyźnie przerodziła się w zamieszki, w których zginęły dwie osoby. W Jordanii tysiące ludzi bierze udział w manifestacjach przeciwko wysokim cenom żywności. – Nasz kraj jest gotowy do powstania ludowego – grzmi jeden z liderów sudańskiej opozycji Mubaral al Fadil.