Korespondencja z Waszyngtonu
Tak wielkiej demonstracji, jaka w stolicy stanu Wisconsin odbyła się w ostatnią sobotę, nie pamiętają nawet najstarsi policjanci. Szacuje się, że była ona większa nawet od antywojennych protestów, które przetaczały się przez Madison podczas konfliktu w Wietnamie.
Wojna z ustawą forsowaną przez nowego republikańskiego gubernatora, praktycznie odbierającą związkom zawodowym prawo do negocjowania układów zbiorowych, trwa już od ponad trzech tygodni. Wynik tego starcia jest teoretycznie przesądzony. Stanowi ustawodawcy przyjęli kontrowersyjną ustawę, a gubernator w piątek ją podpisał, przekonując, iż w ciągu kilku miesięcy przyniesie ona 30 milionów dolarów oszczędności. – Dzięki niej chronimy podatników i miejsca pracy dla klasy średniej. Gdy ludzie zdadzą sobie z tego sprawę, spodziewam się olbrzymiego poparcia – mówił republikanin Scott Walker.
Związkowcy ani myślą jednak o składaniu broni, zwłaszcza że podobne ustawy szykują także republikańscy gubernatorzy w Ohio, New Jersey, Iowie, Indianie, Michigan i na Florydzie. Według „New York Times" to „uderzenie w serce i tak już osłabionego amerykańskiego ruchu robotniczego".
Komentatorzy w innych mediach zauważają zaś, że obecny spór to najostrzejsze starcie na linii władza – związki zawodowe od czasów Ronalda Reagana. Jak przypomina publiczne radio NPR, w 1981 roku prezydent USA zwolnił z pracy ponad 12 tysięcy strajkujących kontrolerów ruchu lotniczego, zastępując ich pracownikami niezrzeszonymi w żadnych związkach. Obecny gospodarz Białego Domu Barack Obama już dwa tygodnie temu oficjalnie stanął po stronie demonstrantów. Podkreślał, że choć rozumie, iż trudna sytuacja fiskalna wymaga od republikańskiego gubernatora podejmowania trudnych decyzji, to sprzeciwia się atakowi na prawa związkowców.