Tak działa czarna lista, o istnieniu której na początku marca poinformowały opozycyjne białoruskie media internetowe. Wykaz artystów, którzy się znaleźli na cenzurowanym, oficjalnie nie istnieje. Jest jednak niezwykle skuteczny. Po jego opublikowaniu w Internecie figurującym na czarnej liście zespołom i wykonawcom zaczęto odmawiać publicznych występów. Z odwołaniem zawczasu zaplanowanych koncertów zetknęli się muzycy popularnych białoruskich zespołów rockowych Krambambula, Neuro Dubel, a nawet czołowa białoruska kapela rockowa Liapis Trubeckoj, popularna także w sąsiedniej Rosji i w Polsce (30 marca wystąpią w warszawskiej Stodole – red.).
– To jest śmieszne i smutne zarazem – ocenia w rozmowie z „Rz" zakaz koncertowania znany białoruski bard Zmicier Wajciuszkiewicz. Też znalazł się na czarnej liście, wskutek czego odwołano już dwa marcowe koncerty Wajciuszkiewicza w Brześciu i Mińsku. Artysta zdaje sobie sprawę, iż padł ofiarą cenzury ze względu na swoje poglądy polityczne. W czasie kampanii prezydenckiej otwarcie popierał opozycyjnego kandydata Uładzimira Nieklajeua. Ale na czarnej liście znaleźli się też muzycy, którzy starali się zachować bezstronność podczas kampanii. – Cieszę się więc, iż nie chowałem głowy w piasek, bo i tak by nie pomogło – zauważa nasz rozmówca.
Polityczna neutralność faktycznie nie uratowała przed kłopotami lidera zespołu Neuro Dubel Aleksandra Kullinkowicza. W czasie kampanii prezydenckiej Neuro Dubel świadomie nie angażował się po stronie żadnego z kandydatów. Gdy Kullinkowicz dowiedział się o odwołaniu koncertu w stołecznym klubie Reaktor, poinformowany został, iż jednak „istnieją podejrzenia, że popiera opozycję".
Kto nie z nami, ten przeciwko nam
Najcięższym grzechem objętych cenzurą artystów białoruskich, jak sądzi Wajciuszkiewicz, nie jest to, że mają opozycyjne poglądy, lecz to, że otwarcie nie deklarują poparcia dla Aleksandra Łukaszenki. – Działa bolszewicka zasada: kto nie z nami, ten jest przeciwko nam – opisuje stosowaną przez władze logikę artysta. Z taką opinią zgadza się białoruski kulturolog Maksim Żbankou. W rozmowie z „Rz" zaznacza, iż czarna lista mogłaby w ogóle nie istnieć, ale niezależni od władzy twórcy i tak mieliby problemy. – Model białoruskiego państwa w wydaniu Łukaszenki także w zakresie kultury naśladuje model radziecki – zapewnia Żbankou. Różnica jego zdaniem polega tylko na tym, że w ZSRR istniała wyraźna polaryzacja: komunizm kontra kapitalizm. – Łukaszenko nie stworzył żadnej spójnej ideologii i nie może przeciwstawić żadnej alternatywy niezależnym od niego twórcom. Dlatego polityka zakazów, choć starannie realizowana przez urzędników, jest skazana na klęskę – podkreśla ekspert.
Sami urzędnicy zdecydowanie protestują przeciwko doniesieniom o istnieniu czarnej listy twórców. Minister informacji Białorusi Oleg Proleskowski oświadczył, iż opublikowany w Internecie dokument to „wstrętna fałszywka".