Lotnisko Ronalda Reagana jest położone tak blisko centrum amerykańskiej stolicy, że lądujący na nim pasażerowie mogą przez małe okienka podziwiać między innymi Kongres oraz znajdujący się nieopodal Białego Domu monument Waszyngtona. Mimo newralgicznego położenia piloci samolotów pasażerskich w nocy z środy na czwartek, kołując nad Waszyngtonem, bezskutecznie próbowali wywołać kogoś z wieży, żeby zapytać, na którym pasie mogą bezpiecznie wylądować. Kontroler lotu nie odpowiadał też na telefony z okolicznych wież. Jak się potem okazało, najprawdopodobniej zasnął.
Piloci samodzielnie posadzili więc maszyny na lotnisku i odnaleźli właściwe rękawy.
Kontroler został już zawieszony. Federalna Administracja Lotnictwa (FAA) wszczęła śledztwo w sprawie incydentu, a minister transportu Ray LaHood nakazał szefom waszyngtońskiego lotniska, by na nocnej zmianie czuwało dwóch, a nie jak do tej pory tylko jeden kontroler lotu. To nie pierwsza wpadka osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo na amerykańskim niebie. Przed rokiem media obiegło nagranie, na którym słychać, jak kilkuletnie dziecko wydaje pilotom zgodę na start na nowojorskim lotnisku im. Kennedy'ego – jednym z najbardziej zatłoczonych w USA. Ojciec chłopca oraz inne osoby zamieszane w ten incydent zostali wówczas zawieszeni w obowiązkach służbowych. Przez rozkojarzonego kontrolera na tym samym lotnisku w styczniu obecnego roku samolot pasażerski z 259 osobami na pokładzie niemal nie zderzył się ze startującym wojskowym samolotem transportowym. Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Dużo poważniejszy okazał się błąd kontrolera na wieży w Teterboro w New Jersey (niedaleko Nowego Jorku) w sierpniu 2009 roku. Zamiast zajmować się pracą prowadził prywatną rozmowę telefoniczną. W zderzeniu małego samolotu ze śmigłowcem nad rzeką Hudson zginęło wówczas 11 osób.
Według „Washington Post" w całych Stanach Zjednoczonych liczba błędów popełnionych przez kontrolerów lotu wzrosła od zeszłego roku aż o 51 procent.