Wojska opozycji przystąpiły wczoraj do decydującego szturmu na Abidżan – dawną stolicę kraju, gdzie znajdują się rezydencje i pałac prezydenta. W mieście słychać było odgłosy ciężkich walk. Na ulicach leżały ciała zabitych. Ale Laurent Gbagbo, który przegrał listopadowe wybory, do ostatniej chwili nie chciał oddać władzy.
– Prezydent żyje, nie został schwytany i nie ma zamiaru się poddać. Będzie na posterunku walczył z zamachem stanu – mówił buńczucznie jego doradca Alain Toussaint.
Los przywódcy był już wtedy przesądzony. Gbagbo wraz z rodziną musiał się zabarykadować w bunkrze pod pałacem. Z misją wynegocjowania zawieszenia broni do francuskiej ambasady udał się szef MSZ Alcide Djedje.– Nie negocjuję przekazania władzy – zastrzegał w rozmowie z radia RFI. Z wielu źródeł napływały jednak informacje, że takie rozmowy trwają, a prezydent i jego rodzina chcą gwarancji bezpieczeństwa.
Już kilka miesięcy temu Unia Afrykańska w zamian za oddanie władzy obiecywała Gbagbo immunitet i spokojne życie w którymś z krajów Afryki. Teraz jego pozycja negocjacyjna była wyjątkowo słaba.
– Musi stanąć przed międzynarodowym trybunałem. Będzie to ostrzeżenie dla innych afrykańskich przywódców, którzy chcą wbrew woli narodu trzymać się władzy – mówi „Rz" Patric Wrokpoh, dziennikarz gazety „The Inquirer" z sąsiedniej Liberii.