„Kto uratuje Dinę Foxx?" – taki tytuł nosi film telewizyjny, którego bohaterka walcząca z bezprawnym wykorzystywaniem danych internetowych pada ofiarą zemsty żyjących z tego procederu osób. Tworzą jej internetowy wizerunek i umieszczają go w kamerze rejestrującej morderstwo. Dina trafia do aresztu.
Film kończy się wezwaniem do widzów, by przenieśli się do Internetu i pomogli w znalezieniu sprawców manipulacji, sięgając do dostępnych w sieci danych osobowych. – Chodzi o uświadomienie wszystkim, jak łatwo do nich dotrzeć i jak łatwo nimi manipulować – mówią twórcy eksperymentalnego projektu.
Rzecz jest jak najbardziej aktualna. Za kilka tygodni rozpoczyna się w Niemczech spis powszechny.
– Nie ma gwarancji, że informacje przechowywane w centralnym archiwum elektronicznym nie zostaną wykradzione – udowadniają liczni obrońcy prywatności obywateli. Ich zdaniem spis jest jedną z form państwowej inwigilacji obywateli, a jego wyniki posłużą tropieniu ich nawet najdrobniejszych oszustw. Przeciwnicy spisu kwestionują jego legalność w sądach. W Internecie nie brak wezwań do bojkotu. Sporządzono nawet skargę konstytucyjną wspartą 13 tysiącami podpisów, lecz Trybunał Konstytucyjny ją odrzucił. Zastrzeżenia do spisu zgłaszają politycy Zielonych i postkomunistycznego ugrupowania Lewica.
Te protesty są jednak niczym w porównaniu z tym, co działo się przed poprzednim spisem przeprowadzonym w RFN w 1987 roku. Przeciwko temu „instrumentowi państwa policyjnego" występowali związkowcy, wielu polityków, artystów i intelektualistów, by wymienić jedynie Güntera Grassa.