Na coroczne demonstracje nacjonalistów i zwolenników tak zwanej białej władzy, nienawidzących establishmentu, przychodzi jednak w Szwecji nawet około tysiąc osób.
Istnieją różnego rodzaju ruchy. Są prawicowi populiści w parlamencie, którzy stanowią część systemu politycznego. Poza społeczeństwem działają tajne organizacje, które mają charakter przestępczy i głoszą przemoc. Są też grupy radykałów przeciwne imigrantom i islamowi, takie jak Narodowi Demokraci czy organizacja Młodzież Nordycka. Grupa neonazistów jest bardzo niewielka i znajduje się zupełnie poza społeczeństwem. Maleje liczba członków, którzy dążą do białej rewolucji i są gotowi do użycia przemocy, by obalić państwo. Ale innych przybywa.
Czy pani zdaniem można było zapobiec zamachowi w Norwegii?
Zamachowiec był członkiem antyimigranckiej Partii Postępu. Wystąpił z niej, kiedy uznał, że nie jest dla niego wystarczająco radykalna. Uderzył w elitę władzy i w młodzież socjaldemokratyczną, którą postrzegał jako przyszłą elitę. Był bezrobotny przez wiele lat, czuł się outsiderem. Przez Internet utrzymywał kontakty z innymi radykałami. Uważał, że jest częścią ruchu oporu. Chodził wprawdzie na różne wiece i spotkania, ale był bardzo samotny. Nie sądzę, żeby można się było zabezpieczyć przed takimi osobami. Tacy samotnicy są w każdym kraju, ale rzadko decydują się na tak drastyczny krok. To, co zrobił, budzi odrazę nawet radykalnych ugrupowań.