Kameralne spotkania ze świadkami przełomowych wydarzeń i okolicznościowe artykuły w niezależnych mediach – to wszystko, co opozycja zdołała zorganizować z okazji 20. rocznicy proklamowania przez Białoruś niepodległości.
Dla władz 25 sierpnia był dniem jak każdy inny. Media państwowe nie przypomniały, jak 20 lat temu opozycyjna frakcja Białoruskiego Frontu Narodowego w Radzie Najwyższej Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej wymusiła na komunistycznej większości nadanie mocy uchwalonej rok wcześniej deklaracji niepodległości. Uczestnicy wydarzeń, które dały początek białoruskiej państwowości, wspominają, że poparcie wniosku przez komunistyczny parlament stało się możliwe dzięki klęsce puczu komunistów w Moskwie.
– Przyznaję, że nie wierzyłem w możliwość zdobycia konstytucyjnej większości w tamtym parlamencie – wspomina w rozmowie z „Rz" Stanisław Szuszkiewicz, który po dymisji przewodniczącego Rady Najwyższej BSRR Mikołaja Dziemiancieja objął stery parlamentu i został pierwszym przywódcą niepodległej Białorusi. – Komuniści poparli niepodległość, bo przestraszyli się dojścia w Rosji do władzy Borysa Jelcyna.
Jeden z ówczesnych opozycjonistów Siarhiej Nawumczyk wspomina, jak lider opozycji Zianon Paźniak straszył komunistów perspektywą budowania przez Jelcyna „imperialnej Rosji". Groźba była skuteczna: nikt z obecnych nie odważył się zakwestionować idei niepodległości. Nawumczyk, posiadający kopie stenogramu posiedzenia, twierdzi, że jednym z niewielu deputowanych, którzy nie głosowali wtedy za niepodległością, był pierwszy prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko. Po prostu nie przyszedł na posiedzenie. Zdaniem Nawumczyka jego obojętny stosunek do niepodległości nie zmienił się do dziś.
– Dlatego na szczeblu państwowym nie widać najmniejszych oznak, że ta data ma jakiekolwiek znaczenie dla władz – podziela jego opinię Szuszkiewicz. – O jakich obchodach niepodległości można mówić, jeśli u władzy mamy ludzi realizujących politykę rusyfikacji Białorusinów?