O północy z piątku na sobotę wybuchła w Polsce cisza wyborcza. Część Polaków potraktowała to jako wystrzał na linii startowej – rozpoczął się bieg po puchar w łamaniu przepisów prawa wyborczego. Pierwszy na metę dobiegł, zaskakująco szybko, bo już w sobotni poranek, wiceminister sprawiedliwości Arkadiusz Myrcha. Pałeczka jest jednak nadal w grze, choć Polacy obserwujący ten wyścig z trybun mają – jak się okazuje – o wiele poważniejsze podejście do instytucji ciszy wyborczej.
Czytaj więcej
„Będąc wiceministrem sprawiedliwości, ośmieszyłeś instytucję ciszy wyborczej”. Nie nikną echa wpi...
Arkadiusza Myrchę przykładnie ukarać, a ciszę wyborczą – utrzymać
Gdy wiceminister sprawiedliwości wrzuca na swoje konto w serwisie X materiały zachęcające do głosowania na jednego z kandydatów – nie złamię ciszy i nie powiem, którego – można zacząć się zastanawiać, co na to wyborcy. Bo to przecież naród, który wybrał na swojego przedstawiciela m.in. pana Myrchę, w większości opowiada się za utrzymaniem instytucji ciszy wyborczej. Z ankiety przeprowadzonej dla „Rzeczpospolitej” wynika, że tylko co dziesiąty badany chciałby zniesienia przepisów o ciszy wyborczej, a aż 76,2 proc. opowiada się stanowczo za ich utrzymaniem.
Polacy traktują ciszę wyborczą na poważnie. Jeśli chcemy, żeby nie przestali wierzyć w jej sens, Arkadiusz Myrcha powinien zostać przykładnie i zgodnie z przepisami ukarany za jej złamanie
Kary za publikację sondaży w ciszy wyborczej mieszczą się w kwotach od 500 tys. zł do okrągłego miliona. Z kolei za samą agitację na rzecz kandydata mówimy o kwocie nie większej niż 5 tys. zł, a więc już mniej strasznej. Polacy traktują ciszę wyborczą na poważnie. Jeśli chcemy, żeby nie przestali wierzyć w jej sens, Arkadiusz Myrcha powinien zostać przykładnie i zgodnie z przepisami ukarany za jej złamanie. Dla niego i tak będzie to kwota, którą przeznacza „na waciki”. A w tym przypadku – na Prince Polo.