Cała historia zaczęła się od tego, że rząd postanowił zachować populację wilków w Szwecji na poziomie  210 sztuk. Dzięki temu w czasie  ostatnich dwóch sezonów na polowania myśliwi mogli odstrzelić kilkadziesiąt drapieżników. Niezwykle bulwersowało to ekologów. W efekcie w ubiegłym roku organizacje ochrony środowiska zaskarżyły Szwecję do Komisji Europejskiej. Ta polowania potępiła i zapowiedziała, że kwestia wilków zostanie rozstrzygnięta przed europejskim trybunałem. W odpowiedzi szwedzki minister ochrony środowiska wycofał pozwolenie na odstrzał wilków.

A to oznacza, że ograniczenie liczby drapieżników do 210 sztuk nie jest już aktualne. Myśliwi poczuli się oszukani. Rozgoryczenia nie kryją także rolnicy, o których interesy od razu upomnieli się politycy z Partii Centrum. – Populacja wilków wymyka się spod kontroli. Liczba rewirów tych zwierząt w porównaniu z ubiegłym rokiem prawie się podwoiła. Ostatnio wilk zagryzł pieska biegającego koło domu. Gospodyni patrzyła, jak wilk go porywa. A gdyby zamiast Azorka na podwórku bawiły się dzieci i głodny drapieżnik wbiegłby do ogrodu? – denerwował się jeden z polityków z gminy Arjäng w regionie Värmlandii. I ostrzegł, że polityka rządu to prosta droga do rozwoju kłusownictwa.