Deklaracja ta padła na konferencji prasowej zorganizowanej w Waszyngtonie na kilka dni przed złożeniem w ONZ wniosku o uznanie niepodległości Palestyny. Dziennikarze zapytali palestyńskiego dyplomatę Maena Areikata, jak w jego przyszłym państwie będzie wyglądała sytuacja mniejszości żydowskiej.
– Po doświadczeniu 44 lat okupacji naszego kraju, ciągłych konfliktów i napięć najlepszym rozwiązaniem dla obu narodów będzie separacja – odparł Areikat. Jego zdaniem utworzeniu Palestyny powinien towarzyszyć wyjazd wszystkich zamieszkujących na jej terytorium żydowskich osadników.
Wypowiedź Areikata wywołała w Ameryce falę krytyki. Dziennik „USA Today" napisał, że Palestyna stałaby się w ten sposób pierwszym od czasów III Rzeszy państwem na świecie, które zabroniłoby Żydom mieszkać na swoim terytorium.
Obecnie na okupowanym Zachodnim Brzegu Jordanu żyje około pół miliona osadników. Zdecydowana większość mieszka we wschodnich dzielnicach Jerozolimy i położonych w jej pobliżu osiedlach. Tereny te w przyszłości najprawdopodobniej znajdą się w granicach Izraela w wyniku wymiany terytoriów z Palestyną.
Pozostaje jednak kilkadziesiąt tysięcy osadników z osiedli oddalonych od Izraela i otoczonych palestyńskimi wioskami. Właśnie te miejscowości mają się znaleźć w granicach przyszłego państwa palestyńskiego. – Dlaczego ci ludzie nie mogą być jego obywatelami!? Stanowić w nim żydowskiej mniejszości? Wygląda na to, że Palestyna ma być krajem „judenfrei", krajem rasistowskim i antysemickim – powiedziała „Rz" kanadyjska działaczka proizraelska Anne Batefsky. – W Izraelu mieszka obecnie 1,3 miliona Arabów. Mają swoje partie w Knesecie, własne organizacje społeczne, cieszą się swobodami obywatelskimi – dodała.