Laura Pollán zmarła w piątek z powodu niewydolności krążenia wywołanej ciężkim zapaleniem płuc. Miała 63 lata. To w jej mieszkaniu w centrum Hawany zbierały się od lat co wtorek członkinie ruchu założonego przez żony i matki więźniów sumienia. Nazywały to herbatkami literackimi: czytały na głos listy zza krat.
Chodziły ubrane na biało z mieczykami w dłoni. Reżim czasem to tolerował, a czasem nasyłał na Kobiety w Bieli bojówki „prawomyślnych obywateli". Były znieważane, popychane, ciągnięte za włosy, bite. Ale i tak wracały do domu Laury Pollán.
Gdy osiągnęły cel i wszyscy ich bliscy skazani w procesach czarnej wiosny 2003 roku odzyskali wolność, nie spoczęły na laurach, bo w kubańskich więzieniach i aresztach nadal są setki ludzi zatrzymanych za poglądy i pokojowe protesty.
W ostatni wtorek Kobiety w Bieli chciały jak zwykle zebrać się u Laury Pollán. Obowiązki gospodarza przejął wdowiec Héctor Maseda, skazany w 2003 roku na 20 lat więzienia, uwolniony na mocy porozumienia reżimu z Kościołem katolickim i Madrytem. Maseda znalazł się wśród nielicznych opozycjonistów, którzy nie chcieli zamienić celi na wygnanie w Hiszpanii, na co zgodziło się ponad 50 innych więźniów.
Reżim sądził, że śmierć przywódczyni Kobiet w Bieli rozwiąże problem zebrań. Próbował powstrzymać członkinie ruchu siłą. Dwadzieścia zostało zatrzymanych w drodze do domu pani Pollán. Według cytowanej przez wychodzący w Miami dziennik „El Nuevo Herald" rzeczniczki ruchu Berty Soler, policja okrążyła dzielnicę i zablokowała ruch na ulicy, przy której stoi dom Laury. – Nie ma herbaty, to koniec – informowali agenci. Mimo to 26 kobietom udało się spotkać. Omawiały przyszłość ruchu. Chcą już nie tylko walczyć o więźniów sumienia, ale też bronić praw wszystkich Kubańczyków.