- W środku są małe monitory. Pokazują obraz z kamer bocznych. Możecie sobie popatrzeć – mówi uśmiechając się por. Łukasz dowódca 2 plutonu. Doskonale jednak wie, że to kiepska oferta. Obraz z monitorów jest szary, rozmyty, ledwie widoczny. Maciek, dowódca „rośka", w którym jechaliśmy widzi moją skrzywioną minę i mówi: - Jak będzie bezpiecznie wyjdziecie do „opelotki" (są to włazy w dachu pojazdu, z których desant może obserwować okolicę albo prowadzić ogień). Ta perspektywa podoba mi się o wiele bardziej. Maciek pokazuje Rosomaka, którym mamy jechać. Na wieżyczce ma namalowanego króliczka Playboya. - Dlaczego akurat to – pytam (widziałam już na wozach grafiki orłów, smoków, gekonów). - Żeby się nie zgubił – odpowiada. Kolejny raz uświadamiam sobie, że na tej misji spotykam żołnierzy z ogromnym poczuciem humoru.
Na początku kolumny jak zwykle pojechali saperzy, potem „rośki" - my byliśmy w środkowym. Muqor to największe „miasto" w okolicy ale wygląda jak dziura zabita dechami – ubogie, jak mi się wydawało, Ghazni przy Muqorze jawi się jako metropolia. Po obu stronach drogi Highway One, ustawione są baraki i budy, w których mieszczą się sklepiki z przysłowiowym mydłem i powidłem. Miejscowi kupcy sprzedają tam owoce, ubrania, sprzęt elektroniczny, rowery i wiele innych przedmiotów, które trudno mi zidentyfikować. Sporo jest warsztatów rzemieślników i mechaników. Na mnie największe wrażenie zrobił zbity z brudnych belek i pofałdowanej blachy, pokryty folią stragan z mięsem. Na żerdzi wisiały półtusze jakiś zwierząt. Wokół latało mnóstwo much i innego robactwa, a nad tym wszystkim unosiły się tumany wszechobecnego przy drodze kurzu.
- Polscy pracownicy sanepidu dostaliby pewnie zawału – myślę, gdy mijamy sklepik.
Jedziemy w stronę Kabulu. Jeszcze w bazie usłyszałam, że kilka kilometrów za miastem jest stanowisko rebeliantów i często atakują stamtąd konwoje sił koalicyjnych. Na własne oczy widzę, że informacje te nie są przesadzone. Mijamy mnóstwo dziur po „ajdikach"( IED – improwizowane ładunki wybuchowe) i wraki spalonych samochodów. Zdarzają się nawet plamy zaschniętej na asfalcie krwi.
Po około pół godzinie zatrzymujemy się. Wokół tereny koczowniczych plemion Kuczi.
Dolina jest upstrzona niewielkimi, wystającymi kilkanaście centymetrów nad ziemię prostokątami z gliny. Gdy koczownicy się tam zjawiają na nich rozbijają swoje namioty. Kuczi są podejrzewani przez wojska koalicji m.in. o handel bronią, narkotykami a nawet ludźmi.