Wstępną decyzję podjęli szefowie resortów spraw wewnętrznych niemieckich landów po serii dziesięciu morderstw neonazistowskiej grupy terrorystycznej z Zwickau. Powołano właśnie specjalną komisję, która ma rozważyć wszelkie „za" i „przeciw". – Ryzyko jest ogromne. Fiasko procedury delegalizacji oznaczałoby katastrofę – tłumaczy „Rz" prof. Klaus Schroeder z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.
Tym bardziej że – jak twierdzi tygodnik „Der Spiegel" – Urząd Ochrony Konstytucji (kontrwywiad) ma co najmniej 130 informatorów w strukturach Narodowo-Demokratycznej Partii Niemiec (NPD). Podobnie było siedem lat temu, kiedy Federalny Trybunał Konstytucyjny odrzucił wnioski delegalizacyjne rządu i obu izb parlamentu, argumentując, że agenci kontrwywiadu mieli możliwość sterowania partią w taki sposób, by ułatwić jej delegalizację. W rezultacie NPD wyszła z opresji nie tylko zwycięska, ale i wzmocniona, co pokazały kolejne wybory w landach.
Tak może być i tym razem. Zdaniem prof. Schroedera najlepsze byłoby znalezienie rozwiązania umożliwiającego zaprzestanie finansowania NPD z kasy państwa. Przedstawiciele partii zasiadają w dwóch parlamentach landowych i z tej racji cała organizacja otrzymuje setki tysięcy euro rocznie na prowadzenie działalności politycznej.
Nie brak też głosów, że po delegalizacji NPD zejdzie do podziemia i jeszcze trudniej będzie ją kontrolować. Zwłaszcza na wschodzie kraju, gdzie jest najsilniejsza i ma tysiące zwolenników.
– Nienawiść klasowa z czasów NRD przybrała tam postać nienawiści rasowej – tłumaczy Klaus Schroeder.