Miniony rok może się okazać przełomowy w historii Chin. Z danych Narodowego Biura Statystycznego wynika, że po raz pierwszy więcej Chińczyków mieszkało w miastach niż na wsi. Tereny zurbanizowane zamieszkuje już nieco ponad 51 procent z 1,35 miliarda ludności Chin.
Najludniejszy kraj świata idzie śladem takich państw jak Stany Zjednoczone, gdzie w miastach mieszka 80 procent ludności. Ma to jednak swoją cenę. Chiny tracą status światowego zaplecza taniej siły roboczej. – Od kilku lat widać, że Chiny przestają być niskokosztową fabryką świata. Pracownicy w miastach domagają się wyższych stawek i lepszych warunków pracy. Wiele fabryk przenosi się do Kambodży, Wietnamu czy Indii, bo tam można znaleźć tańszą siłę roboczą – mówi „Rz" Gordon Cheung z Durham University.
– Chiny są w punkcie zwrotnym. Z jednej strony grozi im odpływ kapitału do krajów z tańszą siłą roboczą. Z drugiej – wciąż nie wytwarzają własnych zaawansowanych technologicznie produktów, które mogłyby konkurować z zachodnimi i napędzać gospodarkę – tłumaczy „Rz" Guy de Jonguieres z European Centre for International Political Economy w Brukseli.
Wzrost wyhamowuje
Od czasu reform Deng Xiao-pinga, który w 1979 roku postanowił wprowadzić elementy gospodarki rynkowej, Chiny zaczęły się błyskawicznie rozwijać. Nowe ośrodki przemysłowe rozkwitały głównie na wschodnim wybrzeżu, blisko portów umożliwiających eksport towarów. Miliony mieszkańców wsi zaczęły przenosić się do miast w poszukiwaniu pracy. To oni przez długi czas stanowili tanią siłę roboczą dla powstających fabryk. Koszty pracy były nawet 80 razy niższe niż w USA. W efekcie tysiące firm z Zachodu zaczęły przenosić swoje fabryki do Chin, a kraj rozwijał się w tempie ponad 10 proc. rocznie.
Teraz jednak wzrost gospodarczy wyhamowuje. W tym roku wyniesie nieco ponad 7 proc. Ma Jiantang, szef Narodowego Biura Statystycznego, uznał, że wolniejszy wzrost to wynik m.in. coraz wyższych kosztów produkcji.