„Węgry nie są kolonią Unii Europejskiej" – takie i podobne hasła wypisali na transparentach zwolennicy rządu Viktora Orbana. Sobotnia demonstracja w centrum Budapesztu zgromadziła ponad 100 tysięcy osób. Zdaniem wielu obserwatorów było ich znacznie więcej niż na niedawnej demonstracji przeciwko rządowi.
– Tak wielkiego zgromadzenia obywateli nie było od niepamiętnych czasów – ogłosiło na swojej oficjalnej stronie węgierskie MSW. Według resortu w akcji uczestniczyło 400 tysięcy osób. – To był prawdziwy teatr, zorganizowany z inicjatywy Fideszu i rządu – przekonuje „Rz" Peter Balazs, minister spraw zagranicznych w poprzednim, lewicowym rządzie Węgier. Organizatorami demonstracji były prorządowe media. Do Budapesztu przywieziono tysiące mieszkańców prowincji oraz Węgrów z Rumunii i Słowacji.
Jest jednak mało prawdopodobne, by nawet tak spektakularna demonstracja poparcia umocniła pozycję rządu w konfrontacji z Unią Europejską, która grozi sankcjami, jeśli Budapeszt nie wprowadzi zmian do wielu przyjętych w ostatnim czasie ustaw. Premier Orban dał już zresztą do zrozumienia, że jest gotów ustąpić w najważniejszych sprawach. – Nie ma innego wyjścia. Nawet po takiej manifestacji poparcia jak w sobotę – tłumaczy Peter Balazs. Rzecz w tym, że bez polubownego załatwienia sporu z Komisją Europejską Węgry nie mogą liczyć na rozpoczęcie negocjacji z Międzynarodowym Funduszem Walutowym w sprawie co najmniej 10 mld euro kredytów.
Mimo spektakularnego poparcia dla rządu w sobotę Fidesz traci poparcie społeczeństwa. Z ostatnich badań agencji Szonda Ipsos wynika, że na partię premiera Orbana gotowych jest obecnie głosować 39 procent badanych, o 13 punktów procentowych mniej niż w zwycięskich dla Fideszu wyborach w 2010 roku. Z jednego z najnowszych sondaży wynika, że 84 procent Węgrów jest przekonanych, iż sprawy w ich kraju idą w złym kierunku.