Na poniedziałkowym szczycie UE w sprawie paktu fiskalnego premier Czech poinformował unijnych przywódców, że nie przystąpi do nowej umowy fiskalnej, bo nie jest w stanie zagwarantować jej ratyfikacji. Na konferencji prasowej wymienił jednak aż trzy powody odrzucenia kompromisu.
- Premier Necas powiedział, że jako kraj spoza strefy euro Czechy nie czują się odpowiednio reprezentowane na szczytach, wskazał na zagrożenie oddania części suwerenności, a dopiero na trzecim miejscu - na problemy związane z ratyfikacją - mówi "Rz" Konrad Szymański, europoseł PiS.
Prawo i Sprawiedliwość razem z brytyjskimi torysami i czeską Obywatelską Partią Demokratyczną (ODS) premiera Necasa tworzą w Parlamencie Europejskim frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. I wszyscy przywódcy partii należących do tej frakcji mają zastrzeżenia do unii fiskalnej. Prezes PiS Jarosław Kaczyński wzywał, by do niej nie wchodzić, bo negatywnie wpłynie na pozycję Polski. Natomiast brytyjski premier David Cameron już na szczycie w grudniu 2011 r. ogłosił, że jego kraj nie przystąpi do umowy, która może doprowadzić do ograniczenia suwerenności Wielkiej Brytanii i nałożenia na londyńskie City podatku od transakcji finansowych.
- Główną przyczyną odrzucenia paktu przez czeskiego premiera była obawa, że nie uda się go ratyfikować i wybuchnie polityczny kryzys, który zagrozi stabilności rządu. Eurosceptyczny prezydent Vaclav Klaus zapowiedział, że nie podpisze paktu. Dlatego przed szczytem była debata, czy można umowę przyjąć w referendum. Padały też pomysły, by ją podpisać, ale ratyfikować dopiero w chwili przyjmowania euro. Necas wolał powiedzieć nie i uniknąć tych dylematów - tłumaczy "Rz" Ivo Slosarcik z czeskiego ośrodka Europeum.
Czechy miały już wcześniej problem z przyjęciem unijnego traktatu. W 2009 r. zdominowany przez sojuszników Vaclava Klausa czeski Senat kilka razy odkładał głosowanie nad ratyfikacją traktatu lizbońskiego. Potem prezydent wywołał emocje w UE, zwlekając do ostatniej chwili z podpisaniem dokumentu. Tym razem mogłoby być podobnie. - Decyzja premiera to przejaw odpowiedzialności. Nie chciał przyjmować na siebie zobowiązania, którego nie był w stanie dotrzymać - uważa Slosarcik.