Już dawno nikt nie prawił tylu komplementów pod adresem Wielkiej Brytanii, która zawetowała na grudniowym szczycie niemiecko-francuski plan ratowania strefy euro.
– Chcemy, żeby Wielka Brytania była w Unii Europejskiej. Potrzebujemy jej. Brytyjczycy zawsze pomagali nam obrać właściwą drogę do większej konkurencyjności, wolności i rozwoju wspólnego rynku – mówiła Merkel na spotkaniu z europejskimi studentami w Berlinie.
Różnica zdań w sprawie ratowania euro wywołała jeden z największych kryzysów między Londynem a dominującymi w UE Paryżem i Berlinem. Premier David Cameron zawetował próbę zacieśnienia współpracy państw strefy euro przez dokonywanie zmian w traktacie obowiązującym wszystkie kraje. Obawiał się, że da to pretekst do wprowadzenia podatku od transakcji finansowych, który uderzyłby w londyńskie City generujące około 10 proc. brytyjskiego PKB.
Francuski prezydent Nicolas Sarkozy nie ukrywał swojej wściekłości. Francuscy politycy publicznie zaczęli wzywać agencje ratingowe, aby się przyjrzały, czy brytyjskiej gospodarce nie trzeba obniżyć oceny wiarygodności. To tylko podsyciło eurosceptyczne nastroje w Wielkiej Brytanii.
Niemiecka kanclerz wyraźnie próbuje załagodzić sytuację. – Wielka Brytania jest kluczowym krajem UE i w wielu sprawach jest bardziej proeuropejska niż inni członkowie – podkreślała. Jej zdaniem widać to zwłaszcza podczas negocjacji w sprawach o charakterze globalnym, na przykład dotyczących ochrony klimatu. Ale nie tylko. Z jej słów wynika, że nawet w tak kluczowych dla Brytyjczyków sprawach jak dyrektywa regulująca czas pracy to nie Londyn był główną przeszkodą w jej wdrażaniu.