Porażki wyborcze CDU ożywiły spekulacje na temat dalszych kroków kanclerz Merkel. Gdy siedem lat temu w Nadrenii Północnej-Westfalii (NRW) przegrali socjaldemokraci Gerharda Schrödera, kanclerz doprowadził do rozwiązania Bundestagu na rok przed terminem. I nowe wybory przegrał.
Merkel też znajduje się na kilkanaście miesięcy przed planowanymi wyborami do Bundestagu, też przegrała w NRW. Co więcej – też ma kłopoty. Nie we własnej partii, jak Schröder, ale jest osłabiona demontażem FDP, partnera koalicyjnego.
– Jej ugrupowanie traci, lecz ona sama umacnia swą pozycję zarówno w partii, jak i w społeczeństwie – przekonuje „Rz" Hans Leyendecker, legenda niemieckiego reportażu i mieszkaniec NRW. Zwraca uwagę, że Merkel pozbywała się właśnie ostatniego wielkiego konkurenta w CDU do przywództwa w partii. Mowa o Norbercie Röttgenie, ministrze środowiska w jej rządzie, który stał na czele CDU w NRW i został już uznany za winnego niedzielnej katastrofy w tym landzie. Ogromna większość Niemców (85 proc.) jest przekonana, że pani kanclerz prowadzi dobrą politykę w czasie kryzysu i że jest silną przywódczynią, w sam raz na niestabilne czasy. Mogłaby to być doskonała odskocznia do swego rodzaju ucieczki do przodu i tym samym potwierdzenie swego prymatu w wyniku przedterminowych wyborów. Realizację takiego scenariusza utrudnia zarówno konstytucja RFN (z czym już Schröder miał kłopoty), jak i słabość FDP. – W wyniku nowych wyborów mogłaby powstać konieczność powrotu do koalicji SPD i CDU/CSU – mówi „Rz" Axel Schäfer, członek kierownictwa SPD. Chce tego ponad połowa obywateli, ale nie chcą ani Angela Merkel, ani szefostwo partii socjaldemokratycznej.