Artykuł opublikowany przez premiera Davida Camerona w niedzielnym wydaniu „Sunday Telegraph" nie pozostawia wątpliwości: do referendum „in-out" (jak w brytyjskim języku politycznym nazywa się kwestię pozostania lub wyjścia z UE) mogłoby dojść w roku 2015 (zapewne już po referendum na temat niepodległości Szkocji). Cameron ocenił, że Wielkiej Brytanii grozi, iż „unijne ustawodawstwo i biurokracja ją pogrążą. Dalsze zmiany w tym kierunku wymagać będą pełnego poparcia Brytyjczyków – zastrzegł. Jego zdaniem kwestie zagadnień społecznych, czasu pracy i spraw wewnętrznych nie powinny być elementem unijnego ustawodawstwa.
Deklaracja Camerona związana jest zapewne ze szczytem unijnym, na którym zwyciężyła idea pogłębiania współpracy w UE (Brytyjczykom nie podoba się idea unii bankowej, a wcześniej Londyn zdecydował o pozostaniu poza unią fiskalną). – Im bardziej będzie się pogłębiać integracja europejska, tym bardziej wpływowe kręgi brytyjskie będą naciskać na referendum – mówi „Rz" dr Przemysław Biskup, politolog z Katedry Europeistyki UW.
Aż 82 procent Brytyjczyków chce referendum decydującego o członkostwie w UE
W ubiegłym tygodniu grupa prawie stu posłów Partii Konserwatywnej zaapelowała do premiera o przygotowanie ram prawnych w celu rozpisania referendum. Cameron nie może ignorować tych nastrojów we własnej partii ani w społeczeństwie (według sondaży z początku czerwca aż 82 proc. Brytyjczyków chce referendum). Coraz bardziej irytująca dla konserwatystów jest też ciągła kampania antyunijnej Partii Niezależności Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która w wielu regionach Anglii staje się konkurencją dla prawego skrzydła konserwatystów. Z drugiej strony jednak rządowy koalicjant – Liberalni Demokraci, stoi na stanowisku, że Wielka Brytania powinna pozostać w UE. Wprawdzie w pierwszym głosowaniu parlamentarnym w październiku 2011 r. wniosek o rozpisanie referendum upadł, ale aż jedna trzecia konserwatystów – mimo zarządzonej dyscypliny – głosowała wówczas wbrew zaleceniom partyjnego kierownictwa.
Brytyjczycy są zmęczeni polityką cięć i zwiększania obciążeń, a przeciwnicy członkostwa w UE tłumaczą im, że jako drugi unijny płatnik netto ponoszą koszty ratowania najsłabszych państw. Kampanię antyunijną prowadzi kilkadziesiąt organizacji związanych zarówno z konserwatystami, jak i z UKIP. Na stronie internetowej People's Plegde (kampanii na rzecz referendum) zebrano już prawie 114 tys. podpisów. Do zerwania więzów z „biurokratyczną i niedemokratyczną" Brukselą nawołują regularnie wielkonakładowe tabloidy.