Najpierw wydawało się, że jest to jakiś happening. Online Party of Canada (OPC) powstała w październiku 2010 roku i głosiła nowy rodzaj demokracji – internetową. Skoro Internet umożliwia łatwy kontakt z każdym wyborcą, czemu z tego nie skorzystać? – Korzystamy z internetowych banków, z edukacji online. A nasi politycy z Internetu nie korzystają, bo się go boją – tłumaczył w rozmowie z niewielką amerykańską internetową telewizją Etopia News założyciel ugrupowania Michael Nicula. Ale nikt się powstaniem OPC specjalnie nie przejął, a Nicula wypowiadał się jedynie w niszowych telewizjach i blogach. Dopiero teraz OPC zainteresowały się główne kanadyjskie media, bo partia wystawi kandydatów w dwóch okręgach, gdzie wkrótce odbędą się wybory przedterminowe.
Nie głosować na gangi
42-letni Nicula pochodzi z Rumunii. Jak sam o sobie opowiadał, miał ojca Rumuna i matkę Węgierkę. W 1996 r. wyemigrował do Kanady i osiedlił się w Toronto. Z początku w ogóle nie zajmował się polityką. Z wykształcenia architekt, kształcił się też w zupełnie innych dziedzinach – biznesie i... fizyce atomowej. Najwyraźniej jednak to mu nie wystarczało.
– Potrzebowałem czasu, by zrozumieć kanadyjski system polityczny. I potem narodził się mój pomysł stworzenia partii. Choć oczywiście nie jestem wynalazcą „partii internetowych", bo takie idee były już wcześniej – tłumaczy. Podobno najstarszą jest powstała w 2007 r. australijska Senator Online (Internetowy Senator).
A w rozmowie z „Rz" wyjaśnia, dlaczego jego pomysł jest dobry nie tylko dla Kanady, ale i dla innych krajów demokratycznych.
– Politycy dzielą się na „gangi", prawicowe, lewicowe, liberalne, republikańskie i inne. I ludzie muszą między nimi wybierać, choć nigdy nie jest tak, że z konkretną grupą i jej ideologią zgadzają się w 100 procentach – mówi. I przekonuje, że nie ma sensu system, w którym co kilka lat wybieramy ludzi z konkretnego, politycznego „gangu", a potem tracimy wszelką kontrolę nad tym, co robią i jak głosują.