I ty zostaniesz tropicielem prawdy

Wszelkiego rodzaju plagiaty, zmyślenia i plotki są dziś z całą surowością weryfikowane w Internecie

Publikacja: 10.08.2012 20:46

Jonah Lehrer zrozumiał czemu nie należy robić autoplagiatów

Jonah Lehrer zrozumiał czemu nie należy robić autoplagiatów

Foto: Getty Images

Jeszcze kilka tygodni temu Jonah Lehrer był znanym, poważanym i świetnie zapowiadającym się dziennikarzem prestiżowego „New Yorkera" i autorem trzech książkowych bestsellerów. Dziś tonie w zawodowej niesławie. Wszystko za sprawą dociekliwych internautów, którzy coraz częściej weryfikują internetowe kłamstwa.

To oni wychwycili, że w dorobku Lehrera nie wszystko jest w porządku. Dla tych, którzy narzekają, że Internet roi się odkopiowanych treści i plagiatów, pocieszeniem może być więc to, iż sieć stała się także fantastycznym narzędziem do wyłapywania ludzi, którzy albo fabrykują fakty, albo kopiują różne pomysły. Nawet jeśli powielają... samych siebie.

Właśnie31-letni Jonah Lehrer przekonał się o tym boleśnie. W czerwcu internauci ujawnili, że dziennikarz skopiował fragmenty swoich wcześniejszych artykułów, m. in. Z "Wall Street Journal", i umieścił je we wpisach na stronach internetowych „New Yorkera". Autoplagiat nie jest – z etycznego punktu widzenia - grzechem ciężkim, autorowi można najwyżej zarzucić brak kreatywności. Sprawa by przycichła, gdyby MichaelC. Moynihan, dociekliwy dziennikarz internetowego „Tablet Magazine", nie udowodnił, że Lehrer w swojej najnowszej „Imagine: How Creativity Works" sfabrykował cytaty Boba Dylana. Po kilku dniach mętnych tłumaczeń 31-letni pisarz odszedł z "New Yorkera", a wydawca jego książek Houghton Mifflin Harcourt zapowiedział, że przyjrzy się każdej linijce tekstu Lehrera. "Imagine: How Creativity Works" została wycofana ze sprzedaży.

"Jak taki facet mógł w ogóle myśleć, że w dobie Internetu nie zostanie złapany" - pytał retorycznie jeden z użytkowników sieci pod tekstem o aferze Lehrera na stronie „New York Timesa". Sieć wypracowała już własny system samoobrony przed oceanem dezinformacji zalewającym pocztę elektroniczną, strony WWW czy portale społecznościowe. W Internecie funkcjonuje wiele portali zajmujących się sprawdzaniem faktów, najczęściej angażujących do tego także innych użytkowników sieci. Setki stron internetowych zajmują się przyznawaniem osobom publicznym tytułów „kłamców" czy „pinokiów", oskarżając ich omówienie nieprawdy.

Weryfikacja plotek

Fact-checking w wersji internetowej ma już dość długą historię. W odróżnieniu od dziennikarskiego sprawdzania faktów przypisaniu tekstów sieć zajmuje się także weryfikowaniem plotek. Zaczęło się od portalu snopes.com założonego jeszcze w 1995 roku przez Barbarę i Davida Mikkelsonów. Jego zadaniem było sprawdzanie i dementowanie (lub potwierdzanie) pojawiających się w sieci plotek i mniej lub bardziej sensacyjnych informacji. Dziś jest w nim mnóstwo artykułów weryfikujących plotki z różnych dziedzin.

Na przykład o tym, czy to prawda, iż w perfumach Lady Gaga znajduje się sperma i ludzka krew (od razu wyjaśnijmy: nieprawda). Ale są i poważniejsze fakty do zdementowania – na przykład o tym, czy w ustawie  o reformie służby zdrowia objęto transakcje sprzedaży domów podatkiem na ubezpieczenie ludzi starszych Medicare. To też plotka wyssana z palca.

Do najlepszych stron zajmujących się sprawdzaniem tego, co wygadują wybrańcy amerykańskiego narodu, zalicza się jednak portal FactCheck.org prowadzony przez Annenberg Public Policy Center przy University of Pennsylvania. Jego misją jest promowanie dobrych praktyk dziennikarskich oraz uświadamianie wyborcom, na czym polegają meandry polityki. Portalem zarządzają ludzie z dziennikarskim doświadczeniem i nosem. Dyrektor Brooks Jackson pracował na przykład w Associated Press, „Wall Stret Journal" i CNN.

Z kolei OpenSecrets. org jest doskonałym źródłem informacji dla dziennikarzy, aktywistów politycznych, studentów i zwykłych obywateli na temat wpływu pieniądza na wyniki wyborów w USA i politykę.

„Pinokio"

Własną stronę poświęconą weryfikacji faktów, głównie z podtekstem politycznym, prowadzi „Washington Post". Portal ocenia na bieżąco prawdomówność polityków, przyznając im mało chlubne wyróżnienia „pinokia". Serwis nowojorskiego dziennika „The Fact Checker" uruchomiono najpierw na rok w okresie poprzedzającym wybory prezydenckie2008 roku. Od stycznia funkcjonuje ponownie pod kierownictwem korespondenta „Washington Post" Glenna Kesslera.

PolitiFact.com to z kolei projekt innego dużego dziennika - „St Petersburg Times" z Florydy. Dziennikarze gazety dokonują wiwisekcji wypowiedzi członków Kongresu, Białego Domu, lobbystów  i innych grup interesu i oceniają stopień ich prawdomówności. Jedną z najciekawszych inicjatyw PolitiFact.com jest śledzenie na bieżąco na "obamametrze" stanu 500 obietnic wyborczych obecnego prezydenta.

Przy sprawdzaniu faktów w sieci też obowiązuje specjalizacja. Np. Photoshop Disasters zajmuje się rozbieraniem na czynniki pierwsze obróbki materiału fotograficznego zamieszczanego w wydawnictwach prasowych, reklamach i katalogach. TruthOrFicion.com i HoaxSlayer. com zajmują się plotkami pojawiającymi się w poczcie elektronicznej, a więc np. ostrzeżeniami przed wirusami, oszustwami, prośbami o pomoc.

Błędni rycerze

Ale są i indywidualni błędni rycerze trudniący się fact-checkingiem. Najczęściej są to internauci tropiący poczynania i wypowiedzi poszczególnych polityków, wyłapujący każde fałszywe słowo czy naciągnięty fakt. Ale David Zveig z "The Atlantic" w swoim artykule „Everybody is Fact-checker" zwraca uwagę na to, że tropiciele prawdy są już obecni w każdej dziedzinie.

Na przykład blog Benjamina Schmidta „Prochronism" zajmuje się wyłapywaniem anachronizmów w języku telewizyjnych seriali i filmów. Schmidt szczególną uwagę poświęcił kultowemu już w USA serialowi „Mad Men", którego akcja ma miejsce wlatach 60. ub. stulecia. Udało mu się wytknąć autorom scenariusza używanie co najmniej kilkudziesięciu wyrażeń, które pół wieku temu nie funkcjonowały w potocznej angielszczyźnie. Inny dociekliwy bloger i grafik komputerowy zarazem Mark Simonson wziął pod lupę „Gangi Nowego Jorku", odkrywając, że na jednym z pokazanych na planie plakatów użyto prostych cudzysłowów, co było krojem czcionki niespotykanym w XIX w.

Ed Kilgore, bloger „Washington Monthly", przyczyn popularności sprawdzania faktów upatruje w ideologicznej polaryzacji mediów. To musi budzić podejrzliwość i stanowić bodziec do poszukiwania innych źródeł informacji.

Innym czynnikiem są zmiany, jakie zaszły w mediach w ostatniej dekadzie. Masowe zwolnienia w gazetach i w prasie kolorowej spowodowały, że wielu dziennikarzy nie ma wystarczająco dużo czasu, aby sprawdzić wszystkie fakty. Często musi iść na skróty, czerpiąc informacje np. z Wikipedii, której daleko do stuprocentowej rzetelności. Otwiera to pole do plagiatów i konfabulacji. Stąd biorą się błędy czy wręcz kłamstwa.

Europa górą?

Lepiej pod tym względem wygląda sytuacja w Europie, gdzie standardy wyznacza niemiecki „Der Spiegel". Nawet amerykańskie tygodniki opinii „Time" i "Newsweek" musiały ograniczyć liczbę osób pracujących nad tekstami. Nie jest to zresztą zjawisko nowe. „Przesłanie było proste - dostarczenie informacji jak najszybciej było ważniejsze niż to, żeby była prawdziwa" - skarżył się w swojej autobiografii „Burning Down my Masters's House: My Life at The New York Times" Jason Blair, zmuszony do odejścia z gazety w 2003 roku po udowodnieniu mu dziesiątków kłamstw i zmyśleń. Blair, choć wziął na siebie całą odpowiedzialność zapisanie nieprawdy, skarżył się także, że kierownictwo wymagało od reporterów produkcji takiej ilości tekstów, że musiało sobie zdawać sprawę, że nie wszystko, co piszą, może mieć oparcie w faktach.

Craig Silverman z Poynter Institute zajmującego się badaniem świata mediów uważa, że choć błędów nie da się uniknąć, to przecież można je też szybko i skutecznie korygować. Tego właśnie zabrakło Jonahowi Lehrerowi, który długo udawał, że nic się nie stało.

Jeszcze kilka tygodni temu Jonah Lehrer był znanym, poważanym i świetnie zapowiadającym się dziennikarzem prestiżowego „New Yorkera" i autorem trzech książkowych bestsellerów. Dziś tonie w zawodowej niesławie. Wszystko za sprawą dociekliwych internautów, którzy coraz częściej weryfikują internetowe kłamstwa.

To oni wychwycili, że w dorobku Lehrera nie wszystko jest w porządku. Dla tych, którzy narzekają, że Internet roi się odkopiowanych treści i plagiatów, pocieszeniem może być więc to, iż sieć stała się także fantastycznym narzędziem do wyłapywania ludzi, którzy albo fabrykują fakty, albo kopiują różne pomysły. Nawet jeśli powielają... samych siebie.

Pozostało 91% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1017