13 sierpnia na przedmieściach Damaszku grupa niezidentyfikowanych uzbrojonych mężczyzn zatrzymała samochód. Kazano z niego wyjść sześciu osobom, wśród których było trzech Węgrów. Od tej pory wszelki ślad po nich zaginął.
Nie byłoby w tym nic zaskakującego, w Syrii bowiem porwania obcokrajowców dla okupu zdarzały się w ostatnich miesiącach niejednokrotnie, gdyby nie fakt, że wszyscy trzej uprowadzeni byli emerytowanymi (choć zaledwie ok. 40–50-letnimi) oficerami węgierskiej policji, a dwaj zajmowali się profesjonalną tresurą psów – także na użytek policji i wojska. Przyznał to János Hajdu, dyrektor węgierskiego Centrum Antyterrorystycznego.
Według oficjalnych informacji zarówno dyplomaci, jak i służby specjalne Węgier intensywnie pracują nad sprawą w celu uwolnienia porwanych. Nie jest to łatwe zadanie z uwagi na chaotyczną sytuację panującą w Syrii.
Problem także polega na tym, że nie wiadomo dokładnie, co byli policjanci robili w Syrii. Jeśli okaże się, że pracowali dla syryjskich służb specjalnych, to dla władz węgierskich oznaczać będzie kłopotliwą sytuację. Nawet jeśli najprawdopodobniej działali całkowicie na własną rękę.
Takie sugestie pojawiły się w artykule opublikowanym w tym tygodniu przez na ogół dobrze poinformowany magazyn polityczny „HVG". Dziennikarze tygodnika odkryli, że porwani prowadzili wcześniej centrum wyszkolenia psów w mieście Pilisvörösvár, a kilka miesięcy temu odpowiedzieli na ofertę pracy złożoną przez tajemniczego pracodawcę z Bliskiego Wschodu.