Niezależnie od tego, kto we wtorkowy wieczór lokalnego czasu okaże się zwycięzcą amerykańskich wyborów, przełomu w stosunkach z zagranicą – w tym z Polską – nie należy się spodziewać. W grę może wchodzić co najwyżej rozłożenie akcentów.
Będzie to nieuniknione nawet w przypadku kolejnych czterech lat Baracka Obamy w Białym Domu. Nie jest tajemnicą, że z gabinetu odejdzie sekretarz stanu Hillary Clinton i jej miejsce będzie musiał zająć ktoś inny.
W czasie pierwszej kadencji obecnego prezydenta uwaga Waszyngtonu przesunęła się zdecydowanie na Wschód – w stronę Chin i Pacyfiku, choć dyplomacja Stanów Zjednoczonych musiała reagować także na wydarzenia od niej niezależne, takie jak arabska wiosna.
– Europa pozostaje bardzo ważna dla Stanów Zjednoczonych, ale za czasów kadencji Obamy nie stanowiła dla dyplomacji USA poważniejszego wyzwania. Oczywiście poza problemami gospodarczymi – mówi „Rz” Susan Lotarski, wiceprezes Kongresu Polonii Amerykańskiej.
Ze Starym Kontynentem łączą Amerykę silne, stabilne relacje. Dlatego też nie należy się spodziewać zasadniczych zmian w stosunkach z UE oraz Polską. Nie będzie też przełomu w planach budowy tarczy antyrakietowej. Lotarski studzi też oczekiwania zaostrzenia kursu wobec Rosji w przypadku zwycięstwa Mitta Romneya. – 35 lat doświadczenia pracy w administracji mówi mi, że po zwycięstwie wyborczym okazuje się, iż w polityce zagranicznej pole manewru jest niewielkie.