Wybór celu pierwszej zagranicznej podróży Baracka Obamy tuż po jego reelekcji wyraźnie wskazuje azjatycki azymut polityczny Białego Domu na drugą kadencję. Prezydent Stanów Zjednoczonych odwiedza Tajlandię – wypróbowanego sojusznika USA w Azji Południowo-Wschodniej, oraz Birmę i Kambodżę – dwa kraje, w których żaden urzędujący amerykański prezydent nigdy nie postawił stopy.
Przesunięcie akcentów
Region Azji i Pacyfiku stał się w czasie prezydentury Obamy najważniejszym obszarem zainteresowania amerykańskiej polityki. Dokładnie rok temu prezydent podczas szeroko komentowanego przemówienia w parlamencie Australii oświadczył, że „misja Ameryki w Azji i na Pacyfiku otrzymała najwyższy priorytet", a region ten jest „kluczem do przyszłości". W retoryce amerykańskich analityków pojawiło się pojęcie „rebalancing" (w luźnym tłumaczeniu: przenoszenie akcentów) z kierunku atlantyckiego na Pacyfik. Widać to było doskonale podczas kampanii wyborczej, w której Europa – w przeciwieństwie do Azji – jedynie z rzadka pojawiała się jako temat rozważań o polityce zagranicznej obu kandydatów.
Zaledwie trzy dni przed azjatycką eskapadą prezydenta sekretarz stanu Hillary Clinton i sekretarz obrony Leon Panetta zdążyli już odwiedzić Australię, gdzie przekonywali gospodarzy do zacieśnienia współpracy wojskowej (Australijczycy zgodzili się na rozmieszczenie u siebie elementów dwóch amerykańskich systemów obserwacji przestrzeni kosmicznej, zadaniem których jest m.in. śledzenie chińskich prób z rakietami balistycznymi). Panetta przygotował też wizytę swojego szefa, odwiedzając jeszcze przed nim Bangkok.
Z Pekinem w tle
Prezydencka wizyta w Tajlandii budzi akurat najmniej emocji. Znacznie trudniejsze zadanie czeka Obamę w dwóch pozostałych stolicach. Ani Kambodża, ani wychodząca powoli z półwiecznej wojskowej dyktatury Birma (Myanmar) nie są jeszcze państwami demokratycznymi. Podróż do Phnom Penh udało się połączyć z polityką regionalną – w kambodżańskiej stolicy weźmie udział w drugim Szczycie Azji Wschodniej (gdzie pożegna Wen Jiabao, odchodzącego z urzędu premiera Chin) oraz w szczycie ASEAN – USA. Będzie musiał zapewnić swoich regionalnych sojuszników o amerykańskim wsparciu, choć przeprowadzone już i zapowiedziane kolejne cięcia wydatków Pentagonu budzą ich obawy w kontekście rosnącej potęgi gospodarczej i militarnej Pekinu. Umacnianie związków z Tajlandią, Filipinami czy Tajwanem bez wywoływania konfliktu z coraz bardziej pewnymi siebie Chinami będzie wymagało sporego kunsztu dyplomatycznego.
Największe zainteresowanie towarzyszyć będzie niewątpliwie wizycie w Birmie, która po przeprowadzeniu na poły wolnych wyborów i uwolnieniu setek opozycjonistów (z noblistką Aung San Suu Kyi na czele) zmierza ku demokratyzacji i otwiera się na świat. Obama będzie zachęcał gospodarzy do śmielszych kroków w tym kierunku, ale nie ulega wątpliwości, że będzie też starał się ich przekonać do współpracy z USA.