– Tak się stanie, jeśli robotnicy przemysłu drzewnego nie zdobędą się na protest wobec wprowadzanego przez Łukaszenkę zakazu zwalniania się z pracy w tej gałęzi przemysłu – zapewnia „Rz" Aleksander Buchwostau, jeden z liderów prześladowanych przez reżim Aleksandra Łukaszenki niezależnych związków zawodowych.
„Przywrócenie pańszczyzny" oraz „powrót niewolnictwa" – tak oceniają białoruskie i rosyjskie media zapowiedź białoruskiego dyktatora o wydaniu dekretu, który zabroni pracownikom białoruskich zakładów przemysłu drzewnego rezygnacji z pracy, jeśli zakład, w którym pracują, jest w toku modernizacji.
– Oświadczenie Łukaszenki należy traktować niezwykle poważnie – mówi „Rz" Aleksander Buchwostau. Lider związkowy przypomina, iż dziesięć lat temu mimo niedowierzania i protestów związków zawodowych, a nawet Międzynarodowej Organizacji Pracy (MOP) Łukaszence udało się wprowadzić na Białorusi system zatrudnienia oparty na krótkoterminowych (najczęściej rocznych) kontraktach. W ten sposób dyktator uzależnił od woli, a niekiedy samowoli pracodawcy około 99 procent Białorusinów, zatrudnionych w sektorze państwowym. – System kontraktowy, pozwalający na zwolnienie pracownika bez podania przyczyn, zablokował działalność związków zawodowych – tłumaczy Buchwostau.
Nasz rozmówca podkreśla, iż nowa inicjatywa głowy państwa może być próbą przetestowania nastrojów społecznych przed upowszechnieniem praktyki pracy przymusowej w zorientowanych na eksport gałęziach białoruskiego przemysłu.
Do takich należą właśnie modernizowane w całym kraju zakłady obróbki drewna. Proces ich modernizacji jest jednak hamowany ciągłym odpływem pracowników, niezadowolonych z wysokości zarobków. Według związków zawodowych średnia pensja robotników przemysłu drzewnego na Białorusi wynosi równowartość około 900 złotych, gdy średnia krajowa 1200–1500 złotych.