"Zaprosiliście mnie tutaj, abym mówiła o Wielkiej Brytanii i Europie. Być może powinnam wam pogratulować odwagi. Jeśli wierzycie w to, co niektórzy mówią i piszą na temat moich poglądów na Europę, jest to jak zapraszanie Czyngis Chana, aby mówił o zaletach pokojowego współistnienia”.
Tak w 1988 roku zaczynała Margaret Thatcher swoje słynne przemówienie w Kolegium Europejskim w Brugii. To wystąpienie do dziś jest kompendium zdrowego, realistycznego spojrzenia na Unię Europejską. Unię suwerennych państw, które wspólnie chcą osiągać konkretne i dobrze zdefiniowane cele, a nie nieustannie „pogłębiać integrację” bez widomego końca i celu tego procesu.
David Cameron w swoim niedawnym wystąpieniu, świadomie lub nie, przynajmniej częściowo nawiązał do słów swojej wybitnej poprzedniczki. Wywołało to, jak łatwo było przewidzieć, złość, niechęć, a nawet wściekłość części europejskich elit politycznych.
Odważna diagnoza
„David Cameron przeniósł swoim wystąpieniem Wielką Brytanię do kategorii państw specjalnej troski” – ocenił z troską szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. I dodał bez fałszywej skromności, że w ciągu dziesięciu lat Polska mogłaby zająć w gronie unijnych decydentów miejsce opuszczone właśnie przez Londyn.
Trudno się dziwić, że Sikorski nie ocenił wystąpienia brytyjskiego premiera zbyt korzystnie. Cameron wytknął w nim bowiem Unii Europejskiej wszystko to, czego Sikorski uparcie nie chce dostrzegać, a co stanowi o coraz bardziej patologicznym charakterze tej międzynarodowej struktury.