We wtorek sędziowie w Strasburgu uznali, ze aresztowanie Tymoszenko w 2011 roku było działaniem „arbitralnym" i podjętym „z innych powodów" niż te, które dopuszcza prawo. Dlatego zdaniem sędziów w Strasburgu stanowiło pogwałcenie art. 18. Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, której Ukraina jest stroną.
Opinia sądu europejskiego osłabia stanowisko tych państw unijnych, w tym Polski, które przekonują, że mimo uwięzienia Julii Tymoszenko Bruksela powinna podpisać umowę stowarzyszeniową z Ukrainą. Brak perspektywy europejskiej ostatecznie zmusiłby Kijów do zwrócenia się w kierunku Moskwy, która oferuje władzom ukraińskim obniżkę cen gazu oraz otwarty rynek pracy po przystąpieniu do unii celnej z Rosją, Kazachstanem i Białorusią.
Po orzeczeniu Trybunału Unia wezwała władze Ukrainy, by „gruntownie przemyślały sytuację skazanej na siedem lat więzienia byłej premier", stawiając ekipę Wiktora Janukowycza przed trudnym wyborem: ostatecznym rozwiązaniem sprawy Tymoszenko przed szczytem państw Partnerstwa Wschodniego w Wilnie w listopadzie, gdzie ma dojść do ostatecznej decyzji w sprawie układu stowarzyszeniowego.
Problem Janukowycza tkwi w wyborach prezydenckich w 2015 roku. Wcześniejsze uwolnienie Tymoszenko może oznaczać przegraną kandydata władz, bo liderka opozycji wciąż pozostaje bardzo popularna.
– Janukowycz mógłby pójść na ustępstwa i byłby w stanie ją ułaskawić, gdyby ktoś mu zagwarantował, że Tymoszenko nie wystartuje w wyborach prezydenckich w 2015 roku i nie wznieci protestów – mówi „Rz" kijowski politolog Serhij Hajdaj. Jego zdaniem ułaskawienie innego lidera opozycji Jurija Łucenki było zupełnie innym przypadkiem.