- Wielbłądy są wprost stworzone do życia w buszu. Wypuszczenie ich na wolność okazało się mieć katastrofalne skutki - mówią Ashley i Lyndee Severinowie, właściciele rancza na zachód od Alice Springs na Terytorium Północnym, które zostało opanowane przez wielbłądy. - Wyrządzają ogromne szkody w infrastrukturze. Tratują ogrodzenia, niszczą pompy i rury doprowadzające wodę. Straty są ogromne...
Ale obawy Severinów nie dotyczą tylko ich rancza. Roślinożerne wielbłądy wyżerają bowiem wszystko to, czym żywią się rdzenne gatunki australijskiej fauny. Obżerają z liści drzewa, więc ptaki nie wiją w nich gniazd, wyżerają trawę, więc i kangury, i emu cierpią głód. Na pozbawionym trawy klepisku giną w słońcu gady i płazy.
Severinowie i ich pracownicy podjęli dramatyczną decyzję - strzelają do wielbłądów, często z helikopterów, a ich ciała zostawiają w miejscach, gdzie padły. - Nie robimy tego dla przyjemności - zastrzegają ranczerzy. - Po prostu nie mamy innego wyjścia.
Wielbłądy opanowały tereny o powierzchni 3 miliony 300 tysięcy km kwadratowych, obejmujące stany Australii Zachodniej i Południowej, Queensland i Terytorium Północnego. Są to głównie dromadery, ale także baktriany. Szacuje się, że między 2001 a 2008 rokiem stado australijskich wielbłądów liczyło nawet milion sztuk.
Na teren Australii wprowadzono dziesiątki obcych gatunków, takich jak dzikie konie, kozy, króliki czy lisy i stały się one, łącznie z wielbłądami, poważnym problemem ekosystemu. W 2010 roku rząd zatwierdził plan kontroli populacji wielbłądów, który miał na celu zmniejszenie stada poprzez ubój i sprzedaż zwierząt.
Organizacje broniące praw zwierząt na kontynencie nazwały ten projekt "krwawą łaźnią". Jednak wielu farmerów uważa, że nie ma innego wyjścia. Koszty zniszczeń ogrodzeń i pastwisk szacuje się na 10 milionów dolarów australijskich. - Nie wystarczy powiedzieć, że nie podoba nam się zabijanie zwierząt - mówią. - Jeśli chcemy z siebie robić Boga i wtrącać w ekosystem, to trzeba też za to wziąć odpowiedzialność - mówią.