Nad szeroką ulicą koło meczetu Rabaa al-Adawija, pod którym od kilku dni koczują dziesiątki tysięcy zwolenników obalonego prezydenta Mohameda Mursiego, powiewają różnokolorowe wstążeczki i proporczyki ze świątecznymi napisami. To jedyna rzucająca się w oczy ozdoba, która się tu na wschodnich przedmieściach Kairu pojawiła w związku z rozpoczętym w Egipcie ramadanem.
Były jeszcze torby pełne daktyli, które miały być pierwszym pokarmem spożytym po zapadnięciu zmroku. Ramadan jest miesiącem postu, ale także pokuty i refleksji. Po południu nieliczni decydowali się maszerować i wznosić hasła w obronie Mursiego, radośnie reagowali, gdy młodzieńcy z samozwańczej straży spryskiwali ich wodą, uważając jednocześnie by się nie napić, bo to przed zmrokiem zabronione. Część siedziała w cieniu, czytając Koran.
Więcej informacji na FB autora
– Nie jemy cały dzień i nie pijemy, przez kilkanaście godzin na dobę. Jesteśmy powolni, osłabieni, zdystansowani do świata. Ale jednocześnie rośnie w nas odwaga i determinacja do protestu. Pochodzi od Boga. Nie poddamy się, aż Mursi zostanie przywrócony do władzy – powiedziała Sara, 21-letnia studentka anglistyki, ubrana w długą brązową szatę do ziemi i z chustą w podobnym kolorze. Stojące obok niej kobiety w trudnym do odgadnięcia wieku, z twarzami zakrytymi czarnym nikabem, podpowiadały, że ma mówić o ukradzionej przez armię demokracji i zamachu stanu.
– Nie zrezygnujemy z protestu, bo bronimy czegoś ważnego, wyników kilku wygranych wyborów, nie tylko prezydenckich. Ale i unikniemy złych emocji. W czasie ramadanu nie będzie przemocy – dodał Mohamed Ahmed Amin, nauczyciel matematyki, który mieszka w Gizie, „w domu z widokiem na piramidy", ale od kilku dni jest tu – w bastionie zwolenników Bractwa Muzułmańskiego – na drugim końcu stolicy, w Nasr City.