Aung San Suu Kyi, przywódczyni opozycji przeciwstawiającej się wojskowej juncie i laureatka Pokojowej Nagrody Nobla z 1991 r., przybywa dzisiaj do Warszawy na zaproszenie Lecha Wałęsy. Jutro na Uniwersytecie Warszawskim wygłosi odczyt pt. „Przemiany w Birmie: wnioski z przeszłości, wyzwania na przyszłość”.
Jak podkreślił prezes Instytutu Wałęsy Piotr Gulczyński, przyjęcie zaproszenia nie było jedynie kurtuazyjnym gestem, lecz ma związek z działalnością Instytutu Lecha Wałęsy w Birmie. Instytut prowadzi szkolenia birmańskich dziennikarzy i warsztaty filmowe, a także pomógł w wyposażeniu biblioteki w Rangunie.
67-letnia Aung San Suu Kyi jest dziś przywódczynią najważniejszej partii opozycyjnej Narodowej Ligi na rzecz Demokracji, która w kwietniu ubiegłego roku weszła do parlamentu po częściowo wolnych wyborach. Przypominały one polskie wybory z 1989 r. otwierające drogę do zakończenia władzy komunistów.
Mimo politycznej ewolucji, którą w ciągu ostatnich trzech lat przeszła Birma (zwana też Myanmar), największy wpływ na władzę wciąż mają generałowie, którzy twardą ręką rządzili krajem od 1962 roku. Przywódcą rządzącej Zjednoczonej Partii Solidarności i Rozwoju jest prezydent Thein Sein. Wprawdzie oficjalnie zdjął już generalski mundur, ale nie ulega wątpliwości, że korzysta z poparcia armii. Wyżsi oficerowie zaś pociągający za sznurki w polityce i gospodarce nie godzą się łatwo na osłabienie swoich wpływów.
Zmiany stały się jednak koniecznością przede wszystkim z powodu coraz gorszej sytuacji ekonomicznej kraju, który nieudolna polityka junty doprowadziła do ruiny. Na domiar złego Birmę kilkakrotnie spustoszyły ogromne tajfuny (szczególnie tragiczne okazały się skutki cyklonu Nargis w 2008 r.). Nędza i ucisk wywołały bunty mniejszości narodowych, a nawet buddyjskich mnichów (tzw. szafranowa rewolucja w 2007 r.). Poluzowanie rygorów reżimu stało się też warunkiem szerszego otwarcia na świat, junta mogła bowiem liczyć jedynie na kontakty z Chinami, które traktowały kraj jak gospodarczą półkolonię.