Na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie to Mołdawia i Gruzja były prymusami, po tym jak Armenia wycofała się z parafowania umowy stowarzyszeniowej, a Ukraina odmówiła podpisania umowy już parafowanej. Tymczasem Mołdawia i Gruzja deklarują, że po pierwszym etapie (parafowaniu) są gotowe do kolejnego i chcą podpisania umowy w przyszłym roku. Eksperci przestrzegają jednak, że Rosja może wytoczyć przeciw nim ekonomiczne i dyplomatyczne działa, które będą porównywalne ze skuteczną presją na Ukrainę.
– Możliwości oddziaływania na te dwa kraje są bardzo duże – mówi Salome Samadaszwili, była ambasador Gruzji przy UE, proszona przez „Rz" o porównanie ich sytuacji z Ukrainą. Samadaszwili brała wczoraj udział w Brukseli w dyskusji o Partnerstwie Wschodnim zorganizowanej przez Centre for European Studies.
Według niej nie ma żadnego powodu, żeby myśleć, że Rosja zaprzestanie blokowania zbliżenia byłych republik sowieckich z Europą. – Rosja jest typowym skorumpowanym reżimem. Im więcej demokracji przy jej granicach, tym bardziej politycy i oligarchowie boją się aspiracji demokratycznych u siebie – uważa była gruzińska dyplomatka.
Według niej Rosja ma przynajmniej kilka pól działania w Gruzji i Mołdawii. Po pierwsze nierozwiązane konflikty: okupowane przez Rosję tereny Abchazji i Osetii Południowej w Gruzji oraz popierana przez Moskwę Republika Naddniestrzańska w Mołdawii. – Rosja może zdestabilizować sytuację w dowolnym momencie – uważa Samadaszwili.
Przeciwko obu krajom Moskwa może też zastosować sankcje gospodarcze. Będą one dotkliwe, choć już nie tak bardzo jak w przypadku Ukrainy. Oba państwa doświadczyły bowiem przed laty rosyjskich sankcji i od tego czasu systematycznie zwiększają udział eksportu do Europy. – W Mołdawii wynosi on już ponad 50 procent – zauważa Nicu Popescu, ekspert unijnego Institute for Security Studies w Paryżu.