Skarbonki oligarchów
Pochodzący z Doniecka Rinat Achmatow to najbogatszy Ukrainiec. Jest właścicielem koncernów metalurgicznych energetycznych i mediów, inwestuje też w banki, firmy telekomunikacyjne, nieruchomości. Ma rezydencję w Londynie, spółki we Włoszech, Bułgarii i Wielkiej Brytanii, a kontrakty energetyczne z Polską, Węgrami, Słowacją i Rumunią. Jest zwolennikiem Janukowycza, ale wtedy, gdy ten zapewnia mu stabilne warunki do działania. Z kolei Wiktor Pinczuk, zięć byłego prezydenta Leonida Kuczmy, to magnat stalowy i medialny. A Dmytro Firtasz jest potentatem w branży gazowej i chemicznej. Ta trójka, ale nie tylko oni, ma powiązania z rządzącymi i teoretycznie ich firmy mogłyby się znaleźć na liście zagrożonych sankcjami.
– Sankcje są realnym narzędziem, co pokazuje strach oligarchów, którzy zaczęli odwracać się od Janukowycza – mówił wczoraj Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO. Dziennikarze mediów należących do Pińczuka i Firtasza relacjonują protesty na Majdanie. Biznesmeni odwracają się od Janukowycza nie tylko ze strachu przed sankcjami, ale też w obawie o przyszłość swoich interesów. Bez stowarzyszenia z UE krajowi grozi dalsza zapaść gospodarcza. Już teraz widać spadki na giełdzie, firmom ukraińskim grozi obniżenie ratingów, czyli oceny wiarygodności kredytowej.
Jak zauważa Forbrig, nie słychać teraz ze strony oligarchów poparcia dla Janukowycza. Raczej publicznie go krytykują i apelują o powrót na europejską ścieżkę. Jak np. czekoladowy król Petro Poroszenko, który przemawiał na Majdanie do protestujących. Poroszenko chce sprzedawać swoje czekoladki Roszen do krajów Unii Europejskiej. Już ma kontrakt z Węgrami, a – jak podaje agencja Bloomberg – teraz negocjuje z Francuzami.
Sankcje w polityce zagranicznej są bronią masowego rażenia. Dlatego politycy wolą o nich mówić, niż je stosować: samo ich istnienie powinno mieć funkcję odstraszającą.
Miecz Damoklesa
Na razie w UE głośno się o tym nie mówi. O sankcjach nie wspomina np. przyjęta wczoraj przez Parlament Europejski rezolucja. – Nikt nie zgłaszał takiego postulatu – mówi Paweł Kowal. Według niego taki dokument nie jest miejscem na mówienie o sankcjach, to raczej sprawa dla działających zakulisowo dyplomatów. Wczorajsza rezolucja krytykuje więc Rosję, wyraża poparcie dla opozycji, apeluje o powstrzymanie się od przemocy i powrót do negocjacji z UE.
Sankcje jako groźba mogą spełniać swoją rolę. Gorzej jednak z oceną ich stosowania. – Jeśli grozimy sankcjami, to musimy poważnie to potraktować. I zastanowić się, co zrobimy, jeśli druga strona gróźb nie posłucha. Wtedy trzeba sankcje wprowadzić w życie. I tu warto przyjrzeć się przykładowi Białorusi – mówi Kowal. Reżim Aleksandra Łukaszenki obłożony jest sankcjami od kilkunastu lat. Są one przedłużane, rozszerzana jest też lista objętych nimi osób. Obecnie jest na niej 243 polityków i biznesmenów, którzy nie mogą wjeżdżać na teren UE, ani EFTA (a więc też np. Szwajcarii), a ich aktywa finansowe w tych krajach są zamrożone. Na razie jednak polityka sankcji wobec tego kraju niewiele dała. – Jeśli są sankcje wobec rządzących, to musi być jednocześnie otwarcie na społeczeństwo, czyli zniesienie wiz – uważa Kowal. Na razie UE nie jest do tego gotowa.