Do Brukseli zjechali premierzy i prezydenci 28 państw członkowskich, żeby uczestniczyć w negocjacjach, których wynik na razie wydaje się niepewny. – Nie damy rady się dziś porozumieć, potrzebny będzie kolejny szczyt. Często łatwiej wybrać papieża – powiedział premier Irlandii Leo Varadkar.
Gospodarzem szczytu jest przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Jeszcze 28 maja po pierwszym powyborczym spotkaniu przywódców Tusk zapowiadał, że na szczycie 20 czerwca przedstawi nazwiska kandydatów na szefów pięciu unijnych instytucji i będą wśród nich przynajmniej dwie kobiety. Jednak im bliżej było szczytu, tym mniejsze wydawały się szanse na szybkie rozstrzygnięcia. – Jestem ostrożnym optymistą – tak jeszcze w środę w liście do przywódców napisał Tusk.
W czwartek po południu, tuż przed rozpoczęciem szczytu, ale już po wspólnym spotkaniu z Angelą Merkel i Emmanuelem Macronem zatweetował: „Jestem bardziej ostrożny niż optymistyczny". Chodzi nie tylko o przewodniczącego Komisji. Do obsadzenia są też stanowiska szefów Rady, Parlamentu, wysokiego przedstawiciela UE ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa oraz Europejskiego Banku Centralnego.
Negocjacje są trudne z kilku powodów. Przede wszystkim Parlament Europejski, który ostatecznie w głosowaniu większościowym akceptuje osobę wskazaną przez RE, naciska, żeby był nim jeden z tzw. kandydatów wiodących. Czyli osób, które stały na czele listy partii politycznej w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Logicznym byłoby, żeby – jak pięć lat temu – został nim przedstawiciel partii zwycięskiej, czyli w tym wypadku Manfred Weber, niemiecki chadek. Jednak sytuacja od tamtego czasu się zmieniła, bo Europejska Partia Ludowa – mimo że wygrała – nie ma aż tak mocnej pozycji w PE i do większości potrzebuje nie tylko socjalistów, ale jeszcze przynajmniej liberałów. A te partie zdecydowanie mówią „nie" Weberowi. Wydawało się początkowo, że dojdzie do starcia instytucjonalnego i Weber będzie forsowany przez Parlament, a Rada będzie się opierała.
Jednak Niemiec nie może nawet zbudować poparcia dla siebie w swojej rodzimej instytucji. Podobnie jest na razie z pozostałymi kandydatami, czyli socjalistą Fransem Timmermansem i liberałką Margrethe Vestager, żaden z nich też nie ma większości w PE. Partyjnie podzielona jest też Rada Europejska. Przedstawicieli trzech głównych partii jest w niej prawie po równo: ośmiu chadeków, siedmiu socjalistów i siedmiu liberałów. Tyle że jeden chadek – Viktor Orbán – już zapowiedział, że Webera nie poprze. Zatem każda partia może blokować, a żadna nie ma większości. – Jeśli to nie będzie Weber, to na pewno też nie Timmermans. I nie Francuz – mówi z przekonaniem wysoki rangą przedstawiciel Europejskiej Partii Ludowej. To otwiera drogę dla Vestager, która ma wyjątkowo mało przeciwników. Jednak mogą też pojawić się zupełnie nowe nazwiska.