Według przecieków medialnych nabywcą przejmującym węgierski oddział banku Raiffeisen miałby być Bank Széchenyi, którego aktywa są mniejsze od... podatku bankowego płaconego przez Raiffeisena. Mimo wcześniejszych zapowiedzi wczoraj nie zapadły wiążące decyzje i być może do transakcji na razie nie dojdzie.
– Nie jestem zaskoczony tymi doniesieniami. Moim zdaniem decyzja o wycofaniu się Raiffeisena z Węgier zapadła już dawno, a obecnie toczą się jedynie zakulisowe targi, o których niewiele wiemy – mówi „Rz" Péter Gergely, analityk firmy finansowej BankRació.
Austriacki bank już od kilku lat przestał faktycznie prowadzić akcję kredytową na Węgrzech i uważany jest za „bankowy zombie". To samo dotyczy też kilku innych oddziałów zagranicznych banków. W bardzo złym stanie są np. Erste lub CIB (należący do włoskiego Sanpaolo).
Sprawa ma wymiar polityczny, bowiem konserwatywny rząd węgierski jest zwolennikiem większej „hungaryzacji" sytemu bankowego. – Już kilka lat temu premier Viktor Orban mówił, że w węgierskich rękach powinno znajdować się około połowy działających u nas banków – mówi ekonomista Attila Gyurcsik z grupy inwestycyjnej Concorde (obecnie 80 proc. banków na Węgrzech ma zagranicznych właścicieli).
Ekonomiści nie są jednak pewni, czy osiągnięcie takich proporcji byłoby korzystne. Rząd z pewnością mógłby łatwiej sterować ich poczynaniami, jednak niosłoby to ze sobą również ryzyko. Po pierwsze wymagałoby to wyłożenia sporych sum z budżetu, który nadal ugina się pod ciężarem zadłużenia. Po drugie zaś państwo musiałoby wziąć na siebie ciężar ratowania instytucji finansowych w razie kłopotów. – Na razie nasz rząd nie musiał wyłożyć ani forinta na ratowanie zagrożonych banków, bowiem duże sumy na ich ratowanie przekazały zagraniczne centrale – przypomina Péter Gergely. Sam Raiffeisen wyłożył 137 mld forintów.