Faworytem pierwszej tury słowackich wyborów prezydenckich, które odbędą się w najbliższą sobotę, jest bez wątpienia Robert Fico, obecny premier i szef rządzącej partii Smer. Sondaże dają mu ok. 35 proc. głosów, co oznacza, że mimo niewątpliwej popularności nie zdoła zapewne rozstrzygnąć walki w jednej rundzie. Pozostaje więc pytanie, kto rzuci mu wyzwanie w drugiej turze 29 marca.
Mimo niewielkich szans w walce z faworyzowanym Fico w szranki z nim stanęło 13 kandydatów. Publicysta Peter Morvay z dziennika „Smer" pytany o wysyp kandydatów mówi z przekąsem, że „większość to niepoważni ludzie, którzy chcą przez chwilę zaistnieć". Tak naprawdę jakiekolwiek szanse na liczący się wynik ma tylko czterech z nich.
Od dłuższego czasu za głównego konkurenta premiera uchodzi przedsiębiorca Andrej Kiska, którego notowania sondażowe sięgały 23 proc. Prasa kreowała go na „magnata" porównywalnego z czeskim oligarchą Andrejem Babišem, który wpłynął na wynik niedawnych wyborów parlamentarnych w Czechach.
To jednak tylko pozory – majątek Kiski szacowany przez ekonomiczny dziennik „Hospodarske Noviny" na ?6 mln euro to ledwie świnka-skarbonka przy miliardach Babiša. Kiska pozbył się zresztą udziałów w swoich firmach (był właścicielem dwóch parabanków) i poświęcił się działalności charytatywnej w swojej fundacji Dobry Anioł. Nie przeszkodziło to Robertowi Fico mało pochlebnie nazywać konkurenta lichwiarzem.
Popularność Kiski jest zaskakująca, biorąc pod uwagę, że nie stoi za nim żadna partia. Grigorij Mesežnikov, dyrektor bratysławskiego Instytutu Spraw Publicznych, uważa, że prezentując centrystyczne i prorynkowe stanowisko, przyciągnął do siebie wielu zwolenników prawicy, których rozczarowały partie tworzące poprzedni rząd Ivety Radičovej. Tym bardziej że Pavol Hrušovsky, wspólny kandydat koalicji trzech tradycyjnych partii prawicowych, sprawił zawód, okazując się postacią bezbarwną. Szczególnie słabo wypadł w kończących kampanię debatach telewizyjnych.