W ciągu trzech dni cena dostaw gazu dla Ukrainy została podniesiona przez Gazprom o 81 proc., do 485 dolarów za tysiąc metrów sześciennych. Przy takich stawkach co miesiąc Ukraińcy musieliby płacić Rosji za bieżące dostawy około miliarda dolarów, prawie tyle, ile Kijów może w tym samym czasie otrzymać z uzgodnionych w ubiegłym tygodniu kredytów MFW i Unii Europejskiej. Inaczej mówiąc, przyjęcie warunków Moskwy oznaczałoby, że wsparcie Zachodu dla Ukraińców trafiłoby ostatecznie do kieszeni Kremla.
Ale na tym nie koniec. Prezes Gazpromu Aleksiej Miller oświadczył, że dług Ukrainy za dostawy gazu nie sprowadza się już tylko do ok. 2 mld dolarów, jak do tej pory sądzono. Trzeba go jeszcze powiększyć o 11,4 mld dolarów.
Arbitraż w Sztokholmie
– W minionych latach awansem dostarczaliśmy gaz Ukrainie po niższych cenach za prawo do stacjonowania Floty Czarnomorskiej. Ta umowa już nie obowiązuje, bo Sewastopol stał się rosyjskim miastem. Ukraina musi więc zwrócić równowartość dyskonta, z jakiego niesłusznie korzystała – przekonuje Miller.
Arsenij Jaceniuk tego długu honorować nie ma zamiaru.
– Rosja przystępuje do gospodarczej agresji. Nakłada stawki, które są wynikiem rachunku politycznego, a nie ekonomicznego. Nikt w Europie nie płaci tak dużo za gaz. My też nie będziemy – oświadczył ukraiński premier. I przyznał, że spodziewa się wkrótce zakręcenia przez Rosjan gazowego kurka.