W ciągu miesiąca rosyjski przywódca chce przesądzić o losie Ukrainy. Zamierza nie tylko przekształcić ją w luźną federację, co zapewne będzie wstępem do podziału kraju, ale także uzyskać pewność, że i reszta państwa nigdy nie przystąpi ani do Unii Europejskiej, ani do NATO.
Wprowadzenie tak radykalnych zapisów do ukraińskiej konstytucji będzie jednak dla Kremla o wiele trudniejsze, gdy w wyborach 25 maja zostanie wyłoniony w Kijowie nowy prezydent. Władimir Putin wie bowiem, że w uczciwym głosowaniu kandydat przychylny Rosji nie ma żadnych szans na wygraną: rządy Wiktora Janukowycza zakończyły się całkowitą kompromitacją.
Putin ma więc inny plan. W weekend doskonale uzbrojone i wyszkolone oddziały rosyjskich separatystów zajęły komisariaty milicji i budynki administracji w położonych wokół Doniecka miastach: Słowiańsku, Kramatorsku, Mariupolu i Krasnym Limanie. Pod kontrolą separatystów nadal pozostaje także siedziba władz obwodu w samym Doniecku. Kreml nawet nie ukrywa, że dywersja w tym obwodzie to sposób, aby zmusić Zachód do poparcia rosyjskiej wersji konstytucji federacyjnej Ukrainy. Ameryka i Unia miałyby się na to zgodzić już w czwartek na konferencji ministrów spraw zagranicznych w Genewie.
– Jeżeli ukraińskie władze zaatakują zdesperowaną ludność rosyjską, postawi to pod znakiem zapytania nasz udział w negocjacjach – ostrzegł szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow.
W Waszyngtonie, Berlinie, Paryżu czy Rzymie większość polityków chce dyplomatycznego rozwiązania sporu z Kremlem, bo obawia się, że otwarty konflikt zniweczy z trudem poprawiającą się koniunkturę gospodarczą. Dlatego szantaż Putina, poparty dodatkową groźbą wstrzymania dostaw gazu do Europy, może okazać się w Genewie skuteczny.