Dziwnie brzmiała wówczas opowieść, którą usłyszałem od Juliena Jalala Eddine'a Weissa, wybitnego muzyka francuskiego, który przeszedł na islam i wiele lat mieszkał w Aleppo, metropolii na północy Syrii, zajmując się klasyczną muzyką arabską.
– Zdarzało się, że gdy ludzie z Aleppo jeździli po Syrii i trafiali na tereny opanowane przez rewolucjonistów, zabijano ich tam tylko dlatego, że byli z miasta, które się nie zbuntowało przeciw Baszarowi Asadowi. Wyłapywano ich z autobusów i samochodów, sprawdzano w dokumentach, skąd pochodzą – mówił mi, zachwalając jednocześnie Syrię sprzed wybuchu rewolucji. Jako cudzoziemiec widział to tak: to nie demokracja, ale nie jest to też Kambodża Pol Pota czy Korea Północna. – To był uroczy kraj, bezpieczny – wspominał Julien Jalal Eddine Weiss.
Zapiski i mapy
Inny wybitny artysta, mieszkający w Niemczech syryjski pisarz chrześcijanin Rafik Schami, mniej więcej w tym samym czasie miał jeszcze pozytywną wizję przeciwników Asada: – Najważniejsza opozycja to ludzie, którzy wychodzą na ulicę i ryzykują życie: są dobrze zorganizowani i potrafią zwołać demonstracje oraz akcje nieposłuszeństwa w kilkuset miejscach kraju w ciągu jednego dnia. Ale to są młodzi ludzie bez żadnej ideologii, niezwiązani z żadną partią. Chcą po prostu wolności i demokracji – mówił mi rok po rozpoczęciu buntu.
– Po stronie Asada są natomiast wielki aparat władzy, z przeszło 400 tysiącami funkcjonariuszy tajnych służb, oraz armia, nowoczesna i dobrze uzbrojona przez Rosję – dodawał.
Przewidywał jednocześnie: – Potrzebujemy wiele szczęścia, żeby nasz kraj nie został całkowicie zniszczony.
Niestety, Syria szczęścia nie miała. Między innymi ze względu na bezczynność świata. Pierwsze złudzenia co do międzynarodowej obrony buntowników przed wspomnianym przez Rafika Schamiego wielkim aparatem władzy rozwiały się w styczniu 2012 roku. Armia rządowa przystąpiła wówczas do pacyfikacji bastionu opozycji miasta Homs położonego między Damaszkiem a Aleppo.