Przed Ministerstwem Finansów w Budapeszcie w sobotę wieczorem zebrało się kilkaset osób, które protestowały przeciwko korupcji władzy. Pretekstem do demonstracji był wydany niedawno zakaz wjazdu do USA dla kilku oskarżonych o korupcję wysokich rangą urzędników państwowych (jest wśród nich Ildikó Vida, szefowa Urzędu Nadzoru Celno-Podatkowego).

Zebrani udali się pod pałac prezydencki (Pałac Aleksandra na Górze Zamkowej) aby przekazać petycję do prezydenta Janosa Adera. Stamtąd przeszli pod parlament, gdzie rozbili koczowniczą jurtę, w której grupa protestujących ma zamiar spędzić trzy dni w oczekiwaniu na odpowiedź posłów.

Obecna demonstracja jest znacznie mniejsza niż zorganizowane dwa tygodnie temu wielkie protesty przeciwko planom wprowadzenia podatku internetowego (ostatecznie został on tydzień temu odwołany - przynajmniej w proponowanej pierwotnie formie - przez premiera Viktora Orbana). Obecni pod Ministerstwem Finansów byli jednak znacznie starsi niż protestujący wcześniej uczniowie i studenci, wydaje się też że nie należą do grup inspirowanych przez opozycyjna lewicę. Co więcej obok haseł krytykujących obecny rząd wyraźna była krytyka całej klasy politycznej. „Oni wszyscy są po jednych pieniądzach" - przekonywał jeden z mówców.

Pojawiające się coraz częściej hasła anty-establishmentowe wskazują na rosnące zmęczenie społeczne zarówno zawłaszczającą całą przestrzeń publiczną partią rządzącą, jak i skompromitowaną i niezdolną do współdziałania opozycją lewicową. Skutkiem tego jest z jednej strony rosnące poparcie dla skrajnie prawicowego Jobbiku, z drugiej zaś zobojętnienie dużej części społeczeństwa. Około połowy Węgrów nie bierze udziału w żadnej formie życia politycznego, wśród młodzieży odsetek ten jest jeszcze wyższy.

Niepowodzeniem zakończyła się natomiast ogłoszona również na sobotę blokada centrum Budapesztu przy użyciu kilkudziesięciu autobusów. Organizatorzy protestu nie zdołali zebrać wystarczającej ilości pojazdów.